Wydrukuj tę stronę

Dwa nurty w polskim anarchizmie

  • czwartek, 10 maj 2007
Od pewnego czasu ze strony częsci środowisk anarchistycznych, trwa ofensywa “lingwistyczna” mająca udowodnić “wyższość” demokracji bezpośredniej nad demokracją uczestniczącą (DU). Zanim przejdę do meritum sprawy zajmę się na chwilę niejednozncznością pojęciową.

Po pierwsze należy zauważyć, że zarówno demokracja bezpośrednia, jak i uczestnicząca nie są pojęciami jednoznacznymi. Pojęcia demokracja bezpośrednia, używają często anarchiści, dla określenia projektu swojego porewolucyjnego projektu. Oznacza ono dla nich ni mniej ni więcej bezpośrednie zarządzanie przez bezpośrednio zainteresowanych - mieszkańców w przypadku przestrzeni życiowej, pracowników w zakładach pracy itd. To pojecie istnieje także w oficjalnym języku politycznym - dzieci uczą się o nim w szkołach, politycy odwołują się do niego kiedy grunt im się pali pod nogami, dyskutują politolodzy - w tym ujęciu oznacza ono jednak zgoła coś innego. W oficjalnej polityce demokracja bezpośrednia jest synonimem referendum - czyli organizowanego co jakiś czas przez władze głosowania nad, najczęściej projektem ustawy, co do której nie ma zgody, jest kontrowersyjna itd.

Oczywiście nie trzeba dodawać, że najczęściej jest to farsa, w której rząd za pomocą pieniędzy z naszych podatków rozpoczyna wielką kampanię propagandową, przeciwko której stają niewielkie partie czy stowarzyszenia ze spotami telewizyjnymi kręconymi domową kamerą. Do tego pytania referendów dotyczą jedynie projektów, które są skutkami polityki, na którą ogół społeczeństwa nie ma wpływu. Na przykład w ostatnim referendum dot. wstąpienia do UE, jako jeden z głównych argumentów rządowej propagandy był fakt, że po wstąpieniu będzie można wyjechać do pracy za granicą. Przy czym masowe bezrobocie, które zmusza ludzi do wyjazdu, jest skutkiem neoliberalnych reform, które już pod referendum nie podlegały. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że istnieją w historii przypadki, kiedy udało się dzięki temu instrumentowi powstrzymać, uderzające w społeczeństwo prawa. Nie jest to jednak na pewno instrument, który kojarzyłby się z anarchizmem. Jednak jeśli zapytać przypadkowego człowieka na ulicy, to właśnie tak zdefiniowałby demokrację bezpośrednią (zobacz np. http://www.iddd.de/idb.htm). Demokracja uczestnicząca natomiast, jest sformułowaniem nieobciążonym takimi skojarzeniami, do tego w istocie w większym stopniu oddaje charakter anarchistycznego projektu. Można ją bez problemu opisać jako uściślone sformułowanie określające demokracje bezpośrednią, która zakłada uczestnictwo już na etapie tworzenia projektu, a nie tylko poparcie lub nie, przygotowanego przez kogoś. Oczywiście nie jest to nic nowego, jeśli chodzi o myśl anarchistyczną, może poza faktem, że myśląc o sytuacji porewolucyjnej najczęściej wyobrażona jest mała wspólnota decydująca podczas powszechnego zebrania. We współczesnym świecie, wielkich organizmach miejskich taki tryb decydowania mógłby zostać odrzucony jako nieefektywny i mogłaby zmienić się szybko w demokrację pozorną, w której grupa ekspertów określałaby kierunki rozwoju, a zainteresowani “zaklepywaliby” ich decyzje. Położenie, więc nacisku na uczestnictwo już w fazie koncepcyjnej, co jest głównym założeniem demokracji uczestniczącej (tak, właśnie stąd ta nazwa), jest w takiej optyce dość ważne. Tak właśnie rozumiana jest demokracja uczestnicząca w Polsce.

Oczywiście szkoda byłoby tracić czas, na taką dyskusję lingwistyczną, gdyby nie fakt, że niektórzy anarchiści z rzekomych różnic pomiędzy tymi dwoma określeniami tworzą wręcz fundament swoje ideowej postawy.

Aby udowodnić (po co?) wyższość swojej argumentacji, “zwolennicy” demokracji bezpośredniej zgrupowani wokół portalu CIA posuwają się do dziwacznych manipulacji jak np. w informacji dotyczącej groźby eksmisji skłotu we francuskim Dijon zamieszczonej na portalu 9 kwietnia b.r..

Francuskie Dijon jest jednym z miast, w którym, władze zasięgają opinii mieszkańców zgodnie z zasadami demokracji uczestniczącej. Najczęściej w tego typu przypadkach dotyczy to jedynie niewielkiego wycinka rzeczywistości, czyli opracowywania projektów budżetu miejskiego.

W tej chwili trudno mi powiedzieć, w jakim zakresie w Dijon stosowane są procedury demokracji uczestniczącej, redakcji CIA także nie poinformowała o tym czytelników, ale w komentarzu redakcyjnym “Xawier” nie omieszkał zaznaczyć: “Tak wygląda demokracja uczestnicząca. Kluczowe środki propagandy i nacisku w rękach biurokracji i kapitalistów, a ludzie potem mają “wybierać”. To jest właśnie socjaldemokratyczne myślenie, że bez głębokich przemian społeczno-ekonomicznych da się ‘zdemokratyzować’ obecny system biurokratyczno-kapitalistyczny. Nie wiem dlaczego niektórym anarchistom chce się w to bawić”. Co ciekawe, z listu skłotersów z Dijon (którego redakcja CIA nie raczyła przetłumaczyć licząc zapewne na kiepską znajomość tego języka i zaufanie czytelników), wynika że władze Dijon nie mają zamiaru dyskutować o eksmisji skłotu, ani ze skłotersami ani z mieszkańcami, do czego sami skłotersi nawołują - oskarżając władze o hipokryzję szermującą hasłami DU, a jednocześnie mając “gdzieś” zdanie mieszkańców.

Oczywiście świadczy to o czymś zgoła przeciwnym do interpretacji, którą próbowała narzucić CIA (i to w dość wyrafinowany sposób, nie zamieszczając np. mojego komentarza, który prostował te rewelacje). Nie piszę o tym, aby bronić ustroju miasta Dijon, o którym wiem mało, na dodatek trudno uznać, aby miał on cokolwiek wspólnego z projektem anarchistycznym czy faktyczną demokracją uczestniczącą, jeśli istnieje tam coś takiego jak “władze miejskie”. Sam fakt zastosowania elementów DU, przy tworzeniu np. budżetu nie obliguje do nazwania całości ustroju DU, tak jak odbywane co pięć lat referendum w Polsce nie obliguje do nazwania Polski krajem zarządzanym na zasadach demokracji bezpośredniej. I wcale, nie chcę tu w nieuczciwy sposób imputować Xawierowi, że jest zwolennikiem państwa organizującego referendum, tak jak on to robi w stosunku do “zwolenników demokracji uczestniczącej”. Bo tym właśnie jest pytanie: “Nie wiem dlaczego niektórym anarchistom chce się w to bawić”.

Kilka lat temu poznańskie środowisko anarchistyczne wydało broszurę “Demokracja uczestnicząca w samorządzie lokalnym” a potem “Przewodnik po demokracji uczestniczącej” - ta pierwsza prezentowała w dość pobieżny sposób różne przykłady działań wspólnot lokalnych takich jak projekt “budżetu partycypacyjnego” w brazylijskim Porto Alegre, wspólnoty meksykańskich Indian, działalność Włoskiej Federacji Anarchistycznej w Porto Albanese. Zawierała też ciekawą krytykę miejskich programów “włączania” obywateli w zarządzanie miastem, jako próbę kanalizowania aktywności mieszkańców, w miastach zagrożonych wybuchem społecznym ze względu na złe warunki życia. Krytyka ta, jednak prowadzona była nie z pozycji, jakie przyjmują niektórzy polscy anarchiści, pozycji recenzentów, tylko na poziomie praktycznych obserwacji takich jak konieczność organizowania jednocześnie samorządności pracowniczej - gdyż demokracja, w której większość mieszkańców żyje na granicy ubóstwa, jest wyzyskiwana w fabrykach itd. nie jest żadną demokracją. Nie muszą posługiwać się półprawdami, insynuacjami, manipulacją, jak nasi anarchiści. Nie muszą także uciekać się w swym zacietrzewieniu do faktycznego negowania założeń anarchizmu. Zanim przejdę dalej, pozwolę sobie na małą dygresję.

W kwietniu 2007 r. nakładem Oficyny “Trojka” ukazała się książka rosyjskiego anarchisty Wolina pt. “Nieznana rewolucja” opisująca sytuację po Rewolucji Rosyjskiej 1917 r., a dokładnie dwa wątki: Powstanie Kronsztadzkie w 1921 r. oraz działania anarchistycznej armii Nestora Machno na Ukrainie w latach 1918 - 1921 r. Wolin był anarchistycznym myślicielem, ale przede wszystkim człowiekiem czynu, brał udział w rewolucji 1905 r., był wieloletnim działaczem, w końcu jako jeden z nielicznych anarchistów brał udział w ruchu machnowskim na Ukrainie. Przytoczę tutaj mały fragment jego książki, ukazujący sposób myślenia wieloletniego działacza anarchistycznego oraz młodego działacza partii socjalistycznej, epizod dotyczy powszechnego zjazdu chłopów i robotników organizowanego na terenach wyzwolonych przez armię machnowską:

“Dwa lub trzy dni przed zjazdem spotkało mnie ciekawe zdarzenie. Pewnego wieczora przedstawił mi się jakiś młody człowiek. Powiedział, że nazywa się Lubim, i że jest członkiem miejscowego komitetu lewicowych eserowców [socjalistów rewolucjonistów]. Rzuciło mi się w oczy jego zdenerwowanie. Był bardzo podekscytowany i przeszedł od razu do rzeczy.

- Towarzyszu W. - wykrzyknął, przemierzając tam i z powrotem pokój hotelowy, w którym byliśmy - wybaczcie mi niedelikatność, ale niebezpieczeństwo jest blisko. Z pewnością nie zdajecie sobie z niego sprawy. Nie ma chwili do stracenia. Bardzo dobrze, jesteście anarchistami, a więc utopistami, a więc ludźmi naiwnymi. Ale nie możecie posuwać swojej naiwności poza granice głupoty. Nie macie wręcz prawa tego robić, ponieważ nie jest to tylko wasz problem, ale również innych ludzi i całej sprawy.

Wyznałem, że nie zrozumiałem ani słowa z całej jego tyrady.

- A więc - kontynuował, coraz bardziej podniecony - zwołujecie zjazd chłopów i robotników. Ten zjazd będzie miał ogromne znaczenie. Ale wy jesteście jak dzieci! W swojej niewysłowionej naiwności, co robicie? Wysyłacie świstki, na których jest nagryzmolone, że zjazd się odbędzie! I to wszystko. To przerażające, to szaleństwo. Bez wyjaśnień, bez propagandy, bez kampanii wyborczej, bez listy kandydatów, nic, nic! (...). Dajcie nam czas na małą kampanię. Co powiecie, jeśli ludność - składająca się głównie z chłopów - przyśle wam reakcyjnych delegatów, którzy żądają zwołania Zgromadzenia Konstytucyjnego, czy nawet restauracji monarchii? Ci ludzie są pod poważnym wpływem kontrrewolucji. A co zrobicie, jeśli większość delegatów będzie kontrrewolucjonistami i będzie sabotować wasz zjazd? Działajcie więc, zanim nie będzie za późno! Odroczcie zjazd na trochę i podejmijcie jakieś kroki.

Zrozumiałem. Jako członek partii politycznej, Lubim widział rzeczy w ten sposób.(...)”

Można zapytać, co ten cytat ma do kwestii DU przedstawionej powyżej. Otóż okazuje się że, “partyjny” sposób myślenia zaprezentowany przez Lubima ma dziś swoich zwolenników także wśród polskich anarchistów. W opisywanym artykule dot. groźby eksmisji skłotu w Dijon, w dalszej części komentarzy Xawier dodaje:

“ale nawet jeśliby squotersi mieli prawo głosu, to i tak byliby przegłosowani przez mieszkańców, jeśli mieszkańcy mieliby dostęp przede wszystkim do informacji prezentowanych w kapitalistycznych mediach i biurokratycznych publikatorach. Informacja to władza. Wszyscy propagandziści świata wiedzą, że nie ważne, kto głosuje, ważne kto trzyma łapę na informacji”

Jakbyśmy to już gdzieś słyszeli prawda? Lubim z książki Wolina obawiał się, że delegaci na zjazd “są pod poważnym wpływem kontrrewolucji”, Xawier że pod wpływem kapitalistycznych mediów. W obu przypadkach to co natychmiast rzuca się w oczy to w gruncie rzeczy “partyjna” nieufność wobec “szarego” człowieka, który nie jest w stanie ocenić własnych interesów i musi przyjść ktoś kto mu je dopiero uświadomi - jeżeli myśli inaczej znaczy, że jest pod wpływem propagandy. To ciekawe, że takie właśnie poglądy głoszą ludzie, którzy najgłośniej gardłują, że to w istocie tylko oni są prawdziwymi wyrazicielami idei anarchistycznej, a w swojej recenzenckiej pasji jako jedyni sprawiedliwi nadają różnorakim projektom łatki “anarchistyczny” lub “nieanarchistyczny”. Widać zasada “łapaj złodzieja” działa bez zarzutu. Do tego razi w nim totalny brak logiki, bo jeżeli zakładamy “głębokie przemiany społeczno-ekonomiczne” (w domyśle zapewne rewolucyjne) to kto niby ma ich dokonać? Jeżeli “minutę przed rewolucją”, społeczeństwo będzie nadal pod wpływem propagandy, to kto ma dokonać tego przewrotu? Jedyna logiczna odpowiedź to mała, “świadoma” grupa rewolucjonistów. Ale to nie będzie rewolucja tylko zamach stanu.

Zauważenie tego typowo inteligenckiego podejście do anarchizmu, wyrażające się w istocie w pretensjach do kierowania “ludem” nie jest nowym spostrzeżeniem. W 2001 roku Mateusz Kwaterko w swojej dowcipnej analizie przygotowań demonstracji pierwszomajowej w Warszawie “M-1” pisał:

“Kto, jeśli nie reprezentanci - polityczni, związkowi - może pomóc niezadowolonym w spełnieniu ich postulatów? Prawdziwa, tzn. radykalna odpowiedź na to pytanie brzmi jednoznacznie: sami niezadowoleni. Organizatorzy ‘M-1’ zdają się nieustannie sugerować inną odpowiedź - biurokratyczną i partyjną: to anarchiści winni uświadomić społeczeństwu, jakie są jego marzenia i jak może je urzeczywistnić”

Ten nurt anarchizmu trzyma się od tamtego czasu dość mocno i konsekwentnie broni swoich pozycji ideowych. Stąd tegoroczna demonstracja pierwszomajowa w Warszawie organizowana przez tamtejszych anarchistów idzie pod hasłem “Zakłady w ręce pracowników”. Myliłby się ktoś, kto myśli, że jest to postulat faktycznie robotniczy lub choćby poprzedzony dyskusją w łonie ruchu robotniczego, czy w najgorszym przypadku hasło jest robotnikom w ogóle znane. Nie. To grupka zawodowych “rewolucjonistów” ogłasza wszem i wobec pragnienia robotników - co prawda oni sami jeszcze ich nie znają, ale co tam...

Odwołując się często do przykładów historycznych, mających uzasadniać “właściwą” postawę ideową (np. tekst Przyjaciele Durrutiego, zamieszczony na portalu CIA, 24.09.06), nie zauważa się jednej podstawowej kwestii: przed II wojną światową ruch anarchistyczny był ruchem istniejącym wewnątrz klasy robotniczej, jego taktyka i idee kształtowały się podczas lat walk klasowych - był on częścią doświadczeń osobistych robotników, wyrażał ich pragnienia i wolę, idee tworzone przez intelektualistów były, co prawda ich częścią składową, jednak na bieżąco konfrontowane były z codziennymi doświadczeniami. Dziś ruch tworzony jest na uboczu subkultur młodzieżowych, najczęściej w środowiskach inteligenckich, drobnomieszczańskich, aspirujących do klasy średniej. Nawet jeśli są w nim robotnicy, to nie ma on żadnego odniesienia do ich codziennych doświadczeń.

Do tego dzisiejszy anarchizm jest ruchem czysto “partyjnym”. Przy czym partyjność ta nie jest rozumiana jako chęć przejęcia władzy, tylko fakt działań przejętych z form działań typowych dla partii. Partia nie potrzebuje zaangażowania społecznego, wystarczy jej bierne poparcie wyrażone raz na 4 lata. Dlatego tez partyjna forma działania polega na stworzeniu programu przez grupkę inicjatywną, a następnie “sprzedanie” tego programu jakiejś grupie docelowej, która zapewni zwycięstwo wyborcze. W stosunku do celów ruchu anarchistycznego taka forma działania jest całkowicie nieskuteczna i rodzi nieustanny konflikt wewnętrzny, którego nie można przekroczyć. Rodzi to typowe w ruchu podejścia arystokratyzmu (ja tu przynoszę idee powszechnej wolności, a omamione i głupie społeczeństwo nie chce jej przyjąć), lub bierności - gdyż wszelkie tradycyjne środki stosowane do tej pory przez anarchistów zawodzą. Co sprawia, że od wielu już lat anarchiści pozostają grupą zamkniętą samą w sobie.

Nie zmieni się dopóty będzie się patrzyć na anarchizm ja na produkt, który trzeba sprzedać, na jakiś nieziszczalny ideał jednostkowego wyzwolenia, tylko jak na taktykę, która dziś, tu i teraz ma tworzyć ludziom warunki, które jutro doprowadzą do przemian rewolucyjnych. Wymaga to przede wszystkim zaprzestania quasi religijnego patrzenia na anarchizm, który jest jak “10 przykazań”, które należy przestrzegać, a anarchiści głosicielami dobrej nowiny. Anarchizm musi poszukiwać aktywnie dróg realizacji swoich idei, a nie jedynie rozważać je na gruncie teoretycznym, zadowalać się werbalną, rewolucyjną masturbacją we własnym gronie. Jak na razie anarchiści zachowują się jak makler giełdowy, który w ciągu miesiąca chce zarobić miliony, ale boi się kupić akcje za 1 zł. Rewolucjonizm w takim wydaniu, jest w praktyce ideą czysto kontr-rewolucyjną. Tworzy on teoretyczny fantazmat, który musi zaistnieć, aby rzekomo, jakiekolwiek zmiany były możliwe. Tak nie jest, działamy tu i teraz, w takiej rzeczywistości, jaka jest, a nie są to warunki laboratoryjne. Musimy, więc podejmować decyzje często kontrowersyjne, niemieszczące się w “10 przykazaniach”, często ryzykowne, jednak jedyną alternatywą jest marazm.

Ideałem rewolucjonisty-anarchisty w dzisiejszym ruchu, jest ktoś kto o tym mówi, kto werbalnie opowiada się za rewolucją, a nie ten kto w tym kierunku działa. Kto codziennie musi podejmować decyzje dotyczące taktyki w realnym świecie, a nie wyimaginowanej rzeczywistości. Najczęściej, jeżeli działalność jest podejmowana to dotyczy ona budowy “zaplecza” ruchu - stron internetowych, publicystyki itd. Jednak taka działalność nie wymaga podejmowania odpowiedzialności, nie wymaga pracy z prawdziwymi ludźmi - jeżeli nie zostanie napisany tekst, czy zaktualizowana strona, nie zwolnią nikogo z pracy pozostawiając bez środków do życia (bo zaufał, że związek go obroni), nie zamkną w więzieniu. Z takiej perspektywy można być 100% anarchistą-rewolucjonistą, jednak rewolucji z tego raczej nie będzie, a w praktyce jest to czysty eskapizm.

Zresztą, aby budować zaplecze dla ruchu ten ruch musi najpierw istnieć, a samo zaplecze temu ruchowi służyć. Dziś wygląda to tak, że często zaplecze budowane jest nie dla ruchu, tylko dla autoekspresji samych budujących to zaplecze. Za przykład może tu służyć portal CIA, inicjatywa cenna, w teorii mogąca stać się wizytówką ruchu, jednak dzięki postawie niektórych redaktorów stająca się często strukturą typowo biurokratyczną, w której redakcja sędziowskimi werdyktami określa, co jest, a co nie jest anarchistyczne, w którym posuwa się ona do manipulacji i cenzury, aby “dokopać” tym, z którymi się nie zgadza.

Efektem takiego podejścia jest także zaplecze intelektualne, umysły naszych rewolucjonistów zaprzątają najczęściej takie tematy jak to czy “libertarianizm jest anarchizmem”, “czy czerwona flaga jest symbolem totalitarnym”, a największym problemem dla ruchu zdają się być nie państwo i kapitalizm tylko kilkuosobowe lewackie sekty, czy istniejące chyba jedynie w rzeczywistości wirtualnej poglądy “anarcho-kapitalistów” - to właśnie z nimi toczy się najzacieklejsze batalie, to przeciwko nim wytacza się ciężkie działa oratorskich manifestów. Możemy być pewni, że im problem bardziej abstrakcyjny i egzotyczny tym większe wzbudzi emocje. Próżno natomiast oczekiwać wnoszącej dyskusji dot. wsparcia strajków, problematyki wspólnot lokalnych, doświadczeń z prób budowy ruchu społecznego - te tematy są zbyt przyziemne dla naszych rewolucjonistów. A jeżeli już są podejmowane to na tak wysokim stopniu teoretyczności i ogólnikowości, że zupełnie nie przydatne w realnej działalności.

W gruncie rzeczy w takich rozbieżnościach, jakie opisałem na początku nie chodzi wcale o jakieś różnice ideowe tylko o całkowity brak wspólnoty doświadczeń pomiędzy ludźmi działającymi w ruchu anarchistycznym. Bo czytając wywody dot. demokracji uczestniczącej na portalu CIA, odnosi się nieodparte wrażenie jakbyśmy czytali książkę historyczną, w której autor opisuje zdarzenia, w których nie brał udziału. Stąd np. taka waga przywiązywana do słów, sposobu formułowania i spojrzenie na “myśl” tak jakby ona sama w sobie kształtowała rzeczywistość. Tak właśnie czytamy książki poświęcone np. hiszpańskiej rewolucji, znów jednak nie dostrzega się podstawowej różnicy: jeżeli na kongresie CNT w latach 30-tych XX wieku uchwalono jakąś rezolucję to miała ona natychmiastowe przełożenie na rzeczywistość całego kraju, dziś taki dokument nie miałby nawet przełożenia na rzeczywistość “ruchu” anarchistycznego i żadnego oddźwięku społecznego.

Patrząc z tej perspektywy zamazuje się więc autentyczne problemy przed, którymi staje dziś ruch anarchistyczny, a raczej przed, którymi powinien stawać. Bo jeżeli spojrzymy np. na poznańską serię wydawniczą Anarchizm-Idee-Praktyka z pozycji “partyjnej” to oczywiście stwierdzimy, że wydawcy “propagują” jakieś zawarte w niej treści. Jeżeli spojrzymy na to z pozycji próby budowania ruchu to dostrzeżemy fakt, że wydawcy stają przed pewnymi całkiem praktycznymi problemami w swojej działalności. W takim wypadku, dwie osoby patrzące na treści broszury np. “Przewodnik po demokracji uczestniczącej” zauważą w niej zupełnie odmienne treści. Dla kogoś, kto próbował organizować oddolny ruch, bez względu na to czy lokalny czy pracowniczy - staje przed podobnymi pytaniami. W jaki sposób stworzyć kontekst społeczny dla wolnościowych projektów, w jaki sposób utrzymać na stałe ruch powstały podczas wybuchu niezadowolenia, jakie postulaty powinien on przyjąć w początkowej (najbardziej narażonej na ciosy) fazie, w jaki sposób nie dopuścić do “politycznego” przejęcia ruchu itd. Dla kogoś, kto musi odpowiadać na takie pytania, tego typu broszury są kopalnią wiedzy i pomysłów, a krytyka reformistycznych projektów podąża w zupełnie innym kierunku, niż np. ta stosowana na portalu CIA.

W gruncie rzeczy powodem tego nie są jakieś “różnice ideowe”, jak chcieliby niektórzy. Próba zastosowania tego typu rozumowania do określenia różnic miedzy tymi dwoma nurtami, kończyć musi się manipulacyjną argumentacją. Jak np. ta dotycząca demokracji uczestniczącej, której krytyka, co prawda słuszna, ale nie odnosi się do praktyki i poglądów anarchistów (np. w Poznaniu). A więc, aby ta krytyka trzymała się kupy, trzeba przypisać “przeciwnikowi” poglądy, których on nigdy nie głosił. Np. tekst “Demokracja uczestnicząca nie zastąpi rewolucji społecznej”, (CIA, 23.01.2007) - już w samym tytule imputuje przeciwieństwo tych dwóch pojęć, a sama rewolucja pojmowana jest znów w sposób niemalże religijny, w którym anarchiści mają być niczym głosiciele “dobrej nowiny” - jak pisze autorka: “musimy pracować ze społeczeństwem i dużo zrobić by zmienić świadomość”.

Jeżeli nie mamy do czynienia z różnicami ideowymi to z czym? Jeśli mielibyśmy tu odnieść jakieś analogie historyczne to nie dotyczyć będą one okresu hiszpańskiej rewolucji czy innych tego typu spektakularnych wydarzeń, ile początków XX wieku i formowania się nurtu anarchizmu zwanego anarchosyndykalizmem - oczywiście z zastrzeżeniem różnic historycznych, które są znaczne. Rok 1907 jest symboliczną cezurą oddzielającą dwa okresy ruchu anarchistycznego, które roboczo można nazwać “ideologicznym” i “masowym”.

Wiek dziewiętnasty był dla anarchizmu okresem formowania, jednak istniejące wówczas tendencje w ruchu okazały się ze wszechmiar błędne. Symbolem anarchisty tamtego okresu jest samotny bojownik a la francuski Ravachol, Errico Malatesta próbujący w kilka osób wywołać powstanie, kilkuosobowe grupki spiskowców wydające niskonakładowe pisma. Anarchizm nie potrafił zbudować organizacji masowej, nawet najbardziej znana organizacja robotnicza o tendencji anarchistycznej “Federacja Jurajska”, składała się w większości z pracujących chałupniczo zegarmistrzów. Nazwałem ten okres “ideologicznym” gdyż charakteryzowała go niemalże religijne przywiązanie do doktryny rozumianej jako zbiór twierdzeń i metod, które należało przyjąć, a następnie głosić. Doktryna ta jednocześnie stawała się parawanem, odgradzającym anarchizm od rosnącej w siłę klasy robotniczej. Ruch trwał w marazmie, kiedy kolejne pomysły na skuteczną propagandę zawodziły, coraz widoczniejszy stawał się kryzys, w jakim anarchizm tkwił. Dopiero zainteresowanie rodzącym się niezależnym ruchem związkowym dało asumpt do powstania masowych organizacji dążących do likwidacji państwa i kapitalizmu, ale jednocześnie nie będąc abstrakcyjną, wymyśloną w głowie ideą. Tak rozumiany anarchizm tworzony był bezpośrednio w działaniu, walkach strajkowych i klasowych, stąd wynikały różnicę pomiędzy związkami działającymi w różnych krajach - anarchosyndykalizm był tak zróżnicowany jak klasa robotnicza i warunki, w jakich żyła.

W roku 1907 na Kongresie Anarchistycznym w Amsterdamie nastąpiło zderzenie tych dwóch tendencji w ruchu: “ideowi” anarchiści zarzucali anarchistycznym działaczom związkowym odejście od założeń anarchizmu, reformizm itd. Przez kolejne lata odmawiano działalności na gruncie związkowym miana anarchizmu (jak to czyniła np. anarchokomunistyczna grupa z Hiszpanii Tierra y Libertad, rodzącej się CNT). Dyskusja ta w gruncie rzeczy nigdy nie wygasła, mimo faktycznej hegemonii anarchosyndykalizmu, anarchizm “ideowy” istniał w krajach, w których ruch związkowy nie istniał (np. w Rosji), a nadal hołdowało mu wielu działaczy tam gdzie anarchosyndykalizm odnosił sukcesy. Jednak w tych przypadkach, posiadał zaplecze w postaci ruchu społecznego, a więc jego działalność nie była jak w XIX wieku prowadzona w społecznej próżni. Upływ czasu jednak pokazał przede wszystkim fakt, że dyskusja toczona w początkach XX wieku była prowadzona ze złych pozycji, gdyż różnica nie przebiegała na gruncie doktryny i celów tych dwóch nurtów, ale na poziomie podejścia do tego czym ma być ruch anarchistyczny. Anarchosyndykalizm był, więc drogą prowadzącą do umiejscowienia anarchizmu w ruchu społecznym - przy czym idea miała wypływać z tego ruchu, a nie ruch miał się “dopasować” do idei.

Dzisiaj w Polsce mamy do czynienia właśnie z podobnym problemem - jak zaznaczałem z zachowaniem historycznych proporcji, choćby dlatego, że XIX-wieczny anarchizm był w porównaniu do dzisiejszego potęgą. Jednak, poza tym spotykamy tu podobne postawy, prowadzące do podobnego stylu działań: przywiązanie do doktryny rozumianej literalnie (inna odmianą takiej tendencji jest fetyszyzowanie metod działań - np. działań para-zbrojnych - w Polsce najczęściej werbalnie), tworzenia programów dla samego ich tworzenia, nacisk na posiadanie “odpowiednich” poglądów - przy czym ich “posiadanie” jest pojmowane jako wartość sama w sobie, a sama działalność w ruchu anarchistycznym rozumiana jako możliwość ich auto ekspresji. Idzie za tym bardzo silny indywidualizm, co w praktyce oznacza niechęć do tworzenia struktur i podejmowania odpowiedzialności. Preferowana jest więc działalność indywidualna, lub w małych grupach “podobnie myślących osób”, w których poglądy danej jednostki nie muszą być konfrontowane z rzeczywistością. Poglądy te istnieją, więc jakby w zawieszeniu, poza rzeczywistością społeczną, otoczone szczelnym kokonem. Oczywiście tak rozumiany ruch anarchistyczny musi istnieć w izolacji, stając się ruchem istniejącym dla samego siebie.

Anarchosyndykalizm w początkach XX wieku, przyniósł ożywczy powiew w ruchu, rezygnując z tworzenia WIZJI przyszłości, na rzecz tworzenia przyszłości już dziś. Natomiast w ujęciu dzisiejszych anarchistów sam staje się doktryną. We wspomnianym już przeze mnie tekście “Przyjaciele Durrutiego” Laura Akai pisze:

“są w polskim ruchu ludzie o różnych poglądach, którzy nie wiedzą, jak realizować je w praktyce i jak odpowiedzieć na następujące pytania: Czy współpracować z liderami hierarchicznych związków czy nie? Co oznaczają bierni członkowie związku i czy jest sens tworzenia czysto ekonomicznych związków czy nie? Czy iść w kierunku programu z Saragossy, FORY, tworzyć własny, czy w kierunku alternatywnych syndykalistów? Co w ogóle do cholery oznaczają te pojęcia? Czy taktyka CGT czy CNT jest lepsza? Co to w ogóle do cholery za różnica?”

Tak widziany anarchosyndykalizm przeczy podstawowej wartości, jaką ze sobą niósł. Staje się doktryną wyrwaną z kontekstu historycznego i społecznego, która można sobie dowolnie “implantować” tylko i wyłącznie wolą grupki aktywistów i jak to ujęła Laura “promować” wśród społeczeństwa.

Taki anarchizm nie jest w stanie stworzyć nic, co wyrastałoby ponad poziom buntu przeciw autorytetom nastolatka, nawet, jeśli obudowany jest rewolucyjną retoryką.

To, czego dziś anarchizmowi potrzeba to zdanie sobie sprawy, że bez społecznej praktyki nie będzie on w stanie wyjść nigdy ponad ten poziom (także na gruncie teoretycznym) i to różnego typu grupy o tendencjach państwotwórczych, będą tymi, które przejmą, po raz kolejny ruch społecznego protestu, który prędzej czy później się narodzi. Dzięki temu anarchiści “ideologiczni” będą mogli nadal kultywować swój “kompleks ofiary” (znowu ŹLI politycy, na naszych plecach itd.), który nie dość, że nie wychodzi ponad narzekanie nie próbując wyjaśnić przyczyn, to jeszcze daje pretekst do pozostawania w swoich “kokonach”, do których “politycy” nie mają dostępu.

Symbolicznym zderzeniem tych dwóch tendencji występujących w polskim anarchizmie są demonstracje 1 majowe w 2007 r. odbywające się w Warszawie i Poznaniu - z jednej strony mamy tradycyjną demonstrację w formie “kampanii reklamowej” anarchizmu, traktowanego jak program, który należy “sprzedać” odbiorcom. Z drugiej strony dostrzegamy tendencję do włączania się anarchistów w szerszy ruch tworzony wspólnie z lokalnymi robotnikami oraz wspólne wypracowywanie haseł i postulatów w toku walk prowadzonych na gruncie zakładów pracy. Przy czym porównanie tych obu tendencji nie jest możliwe za pomocą tradycyjnych narzędzi językowych stosowanych w nomenklaturze anarchistycznej takich jak: reformizm, anarchistyczność lub nie-anarchistyczność, hierarchiczność itd.

Różnice pomiędzy tymi dwoma tendencjami przebiegają, bowiem nie na poziomie doktryny czy ideologii (bo trudno faktycznie sądzić, aby uczestniczący w demonstracjach 1 maja anarchiści w Warszawie i Poznaniu, w jakiś zasadniczo różny sposób widzieli to co “po rewolucji”) ale na poziomie odrzucenia bądź trwania w “religijnej” wierze w anarchizm, który aktem mistycznej woli “stanie się” i przyniesie ludzkości zbawienie.

Piotr Arszynow opisujący postawę anarchistów rosyjskich w 1917 r. wobec masowego ruchu chłopskiego “Machnowszczyzny” pisał:

“Większość rosyjskich anarchistów, którzy przeszli teoretyczną szkołę anarchizmu przebywało w swoich wyizolowanych, nikomu wtedy niepotrzebnych kółkach. Stali oni na boku i zastanawiali się co to za ruch, jak należy się do niego odnieść i nic nie robili pocieszając się myślą, że nie jest on jakoby czysto anarchistyczny.”

Dlatego też anarchizm hiszpański został pokonany na gruncie militarnym, a anarchizm rosyjski trzymający się kurczowo XIX wiecznych wyobrażeń przegrał z bolszewikami na gruncie ideowym.

Dzisiaj trzeba nam więc podobnego kroku naprzód jakim był anarchosyndykalizm u progu XX wieku. Przy czym teraz trudno określić jeszcze gdzie nas ta droga zaprowadzi - ale bez wstąpienia na nią nigdy się tego nie dowiemy...


Bibliografia:
Mateusz Kwaterko “Cztery miesiące, które wstrząsnęły światkiem... Uwagi na temat “Kampanii M-1” i polskiego środowiska anarchistycznego”
http://www.pbn.biskupin.wroc.pl/archiwa/gosciniec/cztery_miesiace_1.html
Piotr Arszynow “Machnowszczyzna i anarchizm”
http://cia.media.pl/piotr_arszinow_machnowczyzna_i_anarchizm
Akai47 “Przyjaciele Durrutiego”
http://cia.media.pl/przyjaciele_durrutiego
Akai47 “Następny Ungdomshuset? Centrum Tanneries w Dijon może zostać eksmitowane”
http://cia.media.pl/nastepny_ungdomshuset_centrum_tanneries_w_dijon_moze_zostac_eksmitowane
Akai47 “Demokracja uczestnicząca nie zastąpi rewolucji społecznej”
http://cia.media.pl/demokracja_uczestniczaca_nie_jest_zastepstwem_rewolucji_spolecznej

 

Artykuły powiązane

Najnowsze od autora

Ludzie czytają....

Stop pato-deweloperce! Odwołać wiceprezydenta Gussa

20-03-2024 / Poznań

Poznańskie wydanie Gazety Wyborczej, piórem Piotra Żytnickiego, ujawniło coś, co wiemy od lat – poznański ratusz nie tylko ulega lobbingowi...

Pracować i (nie) przeżyć

06-03-2024 / Książki

Na początku lutego w ramach cyklu 30 książek na 30 lecie Rozbratu przypomniana została książka Barbary Ehrenreich „Za grosze. Pracować...

Miasto ucieka od odpowiedzi.

29-03-2024 / Poznań

Czwartkowy happening zorganizowany przez Kolektyw Rozbrat i Zieloną Falę wraz z działaczami lokatorskimi będący reakcją na brak ustosunkowania się Urzędu...

Wygrana apelacja. Amazon przegrywa

05-04-2024 / Poznań

5 kwietnia Sąd Okręgowy w Poznaniu oddalił apelacje Amazon w sprawie zwolnionej Magdy Marii Malinowskiej z naszego związku. Sąd pierwszej...