– Sztuka pozwala przekroczyć horyzont własnej biografii – wyjaśnia Janek – Dla Feuerbacha to oddawanie czci samemu sobie przez człowieka. Sztuka nadaje materii formy zrodzone w myśli. Istotą człowieczeństwa jest twórczość. To cecha gatunkowa, bo podczas kiedy inne zwierzęta modyfikują swe środowisko, człowiek wytwarza świat, w którym żyje. Takie było stanowisko młodego Marksa i z takiej właśnie perspektywy antropologicznej i humanistycznej wyrosła jego krytyka kapitalizmu, który alienuje wytwórcę od jego wytworu, czego efektem jest duchowa nędza.
Jan Sowa to łebski, oczytany facet. Rozmawiając z nim, trudno nie ulec wrażeniu, że spotykasz się zarazem z całą śmietanką towarzyską nauk humanistycznych, zarówno tych żyjących, jak Jacques Ranciere, Alain Badiou czy Hillary Putnam, jak też tych, którzy już dawno przekroczyli swój „horyzont biografii”. Trudno rozpoznać, gdzie Sowa cytuje innych, a gdzie mówi swoim językiem. Wydaje się, że nie ma to jednak większego znaczenia, a jego oryginalność polega na specyficznej kompilacji myśli innych według kryterium własnego zaangażowania społecznego. Doktor socjologii, psycholog, autor książek, wydawca... Zresztą sprawdźcie sobie sami w Wikipedii. Zaprosiliśmy go na Rozbrat, by poznać jego zdanie na temat politycznego znaczenia kultury.
– Kultura jest ostatnim bastionem broniącym się przed grabieżą kapitalizmu – tłumaczy Sowa – Raport Hausnera, w którym polityk forsuje zarządzanie instytucjami kultury na zasadach rynkowych, jest jawną próbą zastosowania „doktryny szoku” opisanej przez Naomi Klein. Prywatyzacja, deregulacja i cięcia socjalne – rozwiązania proponowane w raporcie – to nic innego jak tzw. „święta trójca Konsensusu Waszyngtońskiego”, uniwersalny przepis, według którego wyznawcy Miltona Friedmana prowadzą podbój planety. Kultura zaś nie działa według instrumentarium neoliberalnego. Jej naturalnym modelem jest bardziej potlacz, ekonomia daru. Wszelkie próby sprawienia, by służyła doraźnym interesom, sprawiają, że traci ona na wartości, zatraca tożsamość, zamieniając się w błahą rozrywkę. Natomiast „coś rzeczywiście interesującego i wartościowego może powstać w kulturze jedynie w warunkach swobodnie prowadzonego eksperymentu, nienakierowanego z góry na osiągnięcie żadnego celu”.
Kapitału społecznego, stanowiącego o realnym rozwoju społeczności, nie sposób wytworzyć, zdaniem Janka Sowy, odgórnie – administracyjnie. Znając lewicowy punkt wyjścia jego rozważań, zrozumiałe jest, że chce on uwolnić kulturę spod dyktatu władzy i pieniądza. Po uszach dostało się jednak nie tylko sektorowi publicznemu i prywatnemu, lecz także organizacjom pozarządowym. Dla Janka Sowy ngo-sy to „zmutowany bękart” pierwszego i drugiego sektora. Sednem problemu jest to, że nie różnicują źródeł dochodów na swą działalność. Uzależniają się od grantów, przez co w konsekwencji realizują one nie własną politykę, a politykę władzy. Jak obserwuje Janek, zamiast pierwotnego entuzjazmu oddolnego działania u ngo-sów postępuje profesjonalizacja i menegeryzm według czysto rynkowych wzorców, co ostatecznie przemienia je w działalność kryptokapitalistyczną. Objawem instrumentalnego traktowania kultury są spektakularne lecz krótkoterminowe akcje w postaci festiwali, których głównym zadaniem jest ściągnięcie turystów. Nawet jednak zakładając, że zależałoby nam przede wszystkim na promocji miasta, trwalej zmieniłoby jego wizerunek podejmowanie może mniej spektakularnych, lecz bardziej ryzykownych i eksperymentalnych przedsięwzięć rozpisanych na dłuższy czas, bo to właśnie one mają potencjał kulturotwórczy, rozumiany jako tworzenie nowych wartości i znaczeń.
Warto wysłuchać konstruktywnej krytyki od przyjaciela, tym bardziej może, że Janek Sowa potrafi być również samokrytyczny. Bez ogródek przyznaje, że swym projektem Goldex Poldex, szukając taniego lokum w pobliżu centrum Krakowa, stał się wraz z przyjaciółmi awangardą gentryfikacji, nie potrafiąc przełamać, jak to ładnie nazywa, „gry w klasy”. Poniżej przytaczam fragment jego tekstu odnoszący się m.in. do działalności Rozbratu:
„W reakcji między innymi na korupcję trzeciego sektora powstaje coś, co czasem nazywa się 'czwartym sektorem'. Tworzą go niesformalizowane inicjatywy społeczno-kulturalne (czasem również w wymiarze politycznym). Najlepszym tego przykładem są skłoty i podobne do nich na wpół hobbystyczne galerie, świetlice lub 'domy kultury', które znaleźć można w dużych miastach na całym świecie: poznański Rozbrat, warszawska Elba, paryskie Electron Libre i Les Frigos, kolektywy takie jak Pachamama czy Lavaca w Buenos Aires, postindustrialne przestrzenie w nowojorskim DUMBO itp. W przeciwieństwie do często zbanalizowanych i koniunkturalnych działań trzeciego sektora tego rodzaju inicjatywy niosą ze sobą orzeźwiającą szczerość i autentyzm. Mają też jednak wiele słabych stron. Nie chodzi nawet o 'dyskurs artystycznej jakości, z punktu widzenia którego większość 'niezależnej (czy to słowo jeszcze coś znaczy?) kultury jest niewiele warta. Nie jest trudno pokazać, że dyskurs ten służy przede wszystkim afirmowaniu społecznych dystynkcji i nie chodzi w nim głównie o artystyczną wartość, ale o podkreślenie podziałów klasowych, z tym że w oparciu nie o kryteria materialne, ale o nierówną dystrybucję kapitału symbolicznego. Większym problemem jest raczej to, że czwarty sektor za bardzo definiuje swoją tożsamość poprzez procedury czysto negatywne i ekskluzywne, służące przede wszystkim utwierdzeniu się w poczuciu własnej moralnej wyższości: Z tymi nie współpracujemy, tych nie chcemy tu widzieć itd. W efekcie 'niezależność' polega na tym, że grupa kilkunastu lub kilkudziesięciu osób bije w kółko sobie samym brawo i organizuje imprezy, w których wbrew radykalnym deklaracjom chodzi tylko o potwierdzenie grupowej tożsamości.” [Jan Sowa: „Goldex Poldex Madafaka, czyli raport z (oblężonego) pi sektora”, fragment z: Europejskie polityki kulturalne, 2015]
– To nie jest właściwe do tego narzędzie – odpowiadał nam Janek – Sztuka może być bardzo użyteczna dla badacza w celu zrozumienia współczesnego świata, nie jest natomiast w żadnym razie narzędziem do zmiany świata. Jeśli interesuje was prawda i kształtowanie za jej pomocą rzeczywistości, to już dużo lepszym punktem wyjścia jest na przykład profesja dziennikarza.
– Co jednak z sztuką krytyczną? Czy działalność na przykład Wodiczki czy Libery nie jest przykładem na to, że można skutecznie połączyć sztukę wysoką z zaangażowaniem społeczno-politycznym?
– Zauważcie – mówił Sowa – że w świecie sztuki jest to zaledwie kilka nazwisk, artyści krytyczni stanowią niewielki procent artystów w ogóle. Byłoby myśleniem życzeniowym wyobrażać sobie, że mogłoby być inaczej. Akurat w tej kwestii artyści nie stanowią jakiegoś wyjątku i buntowników można wśród nich znaleźć tylu, co proporcjonalnie w całym społeczeństwie.
– Co jest wobec tego, twoim zdaniem – zapytaliśmy – realnym motorem rewolucyjnej zmiany?
– Wydaje mi się, że znakomitą odpowiedź na to pytanie udzieliła Naomi Klein w swoim dokumencie „The Take” opisującym, jak bezrobotni wyniku kryzysu pracownicy zajęli zamkniętą fabrykę – mówił Janek – Podstawowym zagadnieniem w walce z kapitalizmem jest własność i jej przejęcie.
– Czy w takim razie nie warto się zastanowić, jak mogłoby wyglądać przejęcie własności w sferze znaczeń produkowanych przez kulturę? – pytaliśmy, mając na myśli nasze ulubione praktyki partyzantki komunikacyjnej polegającej na grze z kodem dominującej kultury.
Jan Sowa doskonale rozumie zagrożenia płynące z sojuszu nacjonalizmu z kapitalizmem i aprobuje wobec tego wywrotowe praktyki na polu kultury. Mimo to upiera się, że nie jest to najwłaściwszy dla nas kierunek działania. Sztuka, zauważcie – mówił – z samej swej nazwy sugeruje, że jest czymś sztucznym, w tym sensie, że wtórnym wobec świata, jest jego odbiciem. Sztuka polega na agregacji znaczeń, dzieło sztuki jest więc ze swej natury wieloznaczne. Wykastrowawszy ją z tej wieloznaczności otrzymać możemy zaledwie coś na kształt propagandy czy reklamy.
– Nie sposób zaprzeczyć, że sztuka jest zajęciem elitarnym, gdzie posiadanie kapitału kulturowego jest w korelacji z posiadaniem kapitału ekonomicznego. Większość społeczeństwa nie jest w stanie rozpoznać nawet dzieła sztuki, nie mówiąc o zrozumieniu go. Nie jest to jednak w żadnym razie winą sztuki, lecz panujących relacji społecznych. Prawdziwa zmiana opiera się na zmianie stosunków społecznych w dziedzinie własności – powtarzał Janek – także dla dobra samej kultury.
– Czy sztuka ma moc tworzenia alternatyw wobec tego systemu? – zapytaliśmy pod koniec.
Janek Sowa w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko – Ależ tak, choć nie tak, jak myślicie; sztuka jest żywym odzwierciedleniem tego, czym będziemy zajmować się po rewolucji.