Dlaczego ludzie pchają się do władzy? Dlatego, że ją kochają? Dla splendoru? Być może. Ale ani chęć kierowania innymi, ani prestiż dla większości ambitnych jednostek nie wystarcza. Nie wyjaśnia tej bezwzględniej rywalizacji o władzę, jaką obserwujemy. Konflikty polityczne między ugrupowaniami i w szeregach tych samych partii, które wydają się często zwykłemu zjadaczowi chleba kompletnie irracjonalne, pod płaszczykiem szczytnych haseł i retoryką poświęcenia, ukrywają swój realny sens. To wojna o pieniądze, o udział w podziale łupów, o lepszą pozycję startową w wyścigu, którego zwycięzca nie musi się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Dopiero pochodną pieniądza jest zarówno realny autorytet, jak też prestiż. „Mieć to być” – oto podstawowa zasada, jaka kieruje ludźmi władzy. Opowieści o zapracowanych, biednych i skromnych reprezentantach narodu to z reguły legendy, nie mające realnego odzwierciedlenia w historycznych faktach. W 1917 roku Włodzimierz Lenin wyobrażając sobie jak będzie wyglądać Rosja Radziecka zakładał, że pensja delegata i reprezentanta ludu nie może przekraczać przeciętnego zarobku robotnika. W kilka lat po rewolucji okazało się, że nierówności majątkowe w ZSRR szybko się pogłębiają, osiągając – w latach 30. XX wieku - niekiedy rozmiary większe niż na kapitalistycznym Zachodzie. „Czerwona burżuazja” żyła dostatnio, choć wolała się nie obnosić ze swoim dobrobytem. Robotnicy…