Impreza zaczęła się panelem dyskusyjnym: „Czas Kultury w Polsce: konsumpcja czy partycypacja”. Panelistami byli Bogna Świątkowska, Iza Kowalczyk, Piotr Śliwiński, Waldemar Kuligowski, Piotr Krajewski i Marek Wasilewski. Chciałem wyjść już po 30 minutach. Dyskusja była kwintesencją tego, z czym mamy na co dzień do czynienia. Spodziewałem się jakiejś analizy: w jaki sposób przez te 30 lat zmienił się świat, no i co robimy, by było lepiej. Niestety. W dyskusji dominowały konserwatywne tezy. Notabene patronat honorowy nad imprezą objął rektor UAM, ten sam, który dwa tygodnie temu objął patronatem „Marsz dla życia”.
Gdyby nie uczestniczące w panelu dwie kobiety łamiące konwencje, mielibyśmy kolejny erudycyjny, samczy popis akademickiej wyższości. Nie chcę analizować wszystkich wypowiedzi panelistów, bo was tu zanudzę. Napiszę tylko, że z odpowiedzi na panelowe pytanie można było usłyszeć: „że ludzie czytają mało książek i to się przekłada na aktualną sytuację polityczną”. W sensie: gdyby czytali więcej, to by głosowali na Platformę Obywatelską, a tak dupa, w sensie Duda. Chyba o to chodziło, bo na sali był drugi honorowy patron, a mianowicie przewodniczący rady miasta – jak wiemy – z PO.
No i było też o upokorzeniu w rozpatrywaniu grantów. Jakieś tam akademickie tyrady o komunikacji, że teraz już nie tak jak kiedyś, tylko fejsbuk. Było też, że kultura jest ważna, czymkolwiek by ona nie była, że przydałoby się na nią więcej „siana”. Bogna Świątkowska starała się prowokować i zadała pytanie, czy może to „więcej siana”, nie powinno iść na mieszkania komunalne, w zamyśle – w tworzenie kultury nie egzaltowanej, otwierającej zatęchłe już salony traktujące kulturę jako gadżet dla elit. Nikt nie zareagował. Iza Kowalczyk próbowała jeszcze ciągnąć wątek prekarności pracy, co po części zostało przyjęte – zdaje się dlatego, że napisała o tym ogólnopolska „Gazeta Wyborcza”. Niestety, nawet w tym kontekście nie padły konkrety. O tym, że cała kultura potrzebuje przedefiniowania i wprowadzenia do niej prawdziwej walki, a nie jej estetycznych obrazów (najczęściej z przeszłości). Jeśli ludzie tyrają w pracy za 1200 zł miesięcznie to znaczy, że trzeba wyjść na ulice i powiedzieć „dość”. Zorganizować się, zachęcić do tego ludzi. Zadeklarować solidarność. Zastrajkować, zaprotestować. Zapomnieliście? Aaa, już nie wypada. Mam poczucie, że niestety całe to pokolenie tkwi tylko w celebrowaniu swoich zakwasów sprzed 30 lat.
I tak ta dyskusja dryfowała. Nagle wszyscy skonfundowani, bo na debatę, przy aplauzie, subtelnie spóźniony stawił się sam prezydent Jaśkowiak. Ma po drodze do domu. Posiedział, posiedział no i zamyślony chciał po angielsku opuścić imprezę, spiesząc się zapewne na obiad. Niestety zauważyli to organizatorzy i wybiegli za nim. Zapewne po to, by podziękować za pieniądze, których nie dostali, ale dostać mogą. To konsumpcja czy partycypacja?
Później był bankiet. Świetne jedzenie w tym wegan i strejt ejdż. Na około pełzają „ludzie-ślimaki”. Zaznaczyć swoje miejsce, poślinić jak najwięcej, popodgryzać to tu, to tam. Miękko przejść do porządku dziennego. Tylko tak, by go nie zakłócić. Bolał mnie w tym widok dekoracji wielkich reprodukcji okładek „Czasu Kultury” z lat 80-tych. Na każdym numerze krzyczy napis, równie duży jak tytuł „Czas Kultury” – „pismo Solidarności Walczącej”. Po 30 latach mało tej solidarności, a tym bardziej walczącej.
Godzinę przed uroczystością, pojechałem wraz z inni anarchistami i anarchistkami na ul. Tylne Chwaliszewo 26. Bo był telefon, że źle. Na miejscu zrujnowana kamienica. Na dole dziwne ruchy podejrzanych robotników. Kolejni czyściciele? Lokatorzy mówią – odcięli nam wodę. Kiedy? Tydzień temu. Faktycznie – klatka zastawiona wiadrami, miskami z wodą. Gdzie zawór? Pokazują kanał. Ale zamurowali. Łom, wyłamujemy właz. Faktycznie zamurowane. Mamy jakieś dłuto? Łup, łup, po 10 minutach wchodzę na zdezelowaną klatkę, na schodach ludzie z łzami w oczach dziękują, że będą mieli spokój na długi łikend z praniem. 200 metrów dalej gra „KontenerArt”. To tu jest partycypacja kultury. Niestety. I interesy waszych kolegów, „czyścicieli kamienic” – Liberkowskich, Gawrońskich*, których macie w swoich telefonach i których nie chcecie z nich wywalić, ani nam udostępnić, bo a nóż zrobilibyśmy siarę. A to kulturalni ludzie, nie wypada, to przecież ich czas. Ich czas?
* Dwóch właścicieli kamienicy na ul. Stolarskiej 2, gdzie lokatorzy przez ponad rok nękani byli przez wynajętych krzepkich panów. Liberkowski i Gawroński są znani również z mecenatu nad imprezami kulturalnymi w Poznaniu.