Z kolei inny, tym razem amerykański film z 2022 roku pt. „Kupa pieniędzy” („The Smell of Money”), w reżyserii Shawn’a Bannon’a, to dokument obrazujący przede wszystkim negatywne oddziaływanie ferm przemysłowych (świńskich) na zdrowie ludzi i życie wspólnot lokalnych. W tym przypadku chodziło o fermy produkujące dla znanego międzynarodowego koncernu Smithfield Food, który pod koniec lat 90. dotarł także do Polski.
O przemianach w polskim rolnictwie, dokonujących się pod presją koncernów, mówi film z 2009 roku brytyjskiej reżyserki Tracy-Louise Ward pt. „Świński interes” („Pig Business”). Notabene występują tam znane nam z polskiej polityki postacie, wówczas przeciwstawiające się najazdowi kapitału zagranicznego na polskie małe i średnie gospodarstwa rolne. Z biegiem czasu wiele z tych osób stało się obrońcami rolników, z tym iż podporządkowanych już wielkim korporacjom.
Lobbyści i degradacja
Po obejrzeniu wszystkich tych filmów można wyrobić sobie dostatecznie ugruntowane przekonanie, z czym tak naprawdę wiąże się rolnictwo przemysłowe. Przewaga dokumentu „Food for profit” nad innymi wymienionymi przeze mnie filmami polega na tym, iż jego autor i autorka starają się ująć problem chowu przemysłowego w wielu przejawach. „Food for profit” z pewnością daje nam najbardziej syntetyczny obraz sytuacji. Film nie koncentruje się tylko na kwestii utrzymania zwierząt i ich dobrostanu, choć od tego problemu wychodzi, ale wskazuje także na konsekwencje chowu przemysłowego dla środowiska naturalnego i klimatu, na wyzysk pracowników-migrantów, na degradacje wspólnot lokalnych żyjących w cieniu ferm czy na powiązania hodowlanego biznesu z politykami parlamentu europejskiego, gdzie rządzą lobbyści różnej maści. Jak podaje autor i autorka filmu, w Brukseli działało w 1980 roku „tylko” ok. 700 lobbystów, obecnie ocenia się ich liczbę na ponad 24 tys. W dużej części reprezentują oni agrobiznes.
Pablo D'Ambrosi i Giulia Innocenzi demaskują w tym kontekście pozorność polityki UE w zakresie ekologii. Europejski Zielony Ład okazuje się ściemą. Zakłady chowu zwierząt korzystają z różnego typu unijnych pieniędzy i równocześnie łamią nie tylko zasady związane z dobrostanem zwierząt, ale także z ochroną środowiska naturalnego. Wyprodukowana tym sposobem żywność, która trafia na półki sklepowe, jest wątpliwej jakości. Autor i autorka filmu podkreślają np. zagrożenia związane z nadmiernym stosowaniem w hodowli zwierząt antybiotyków czy ogólnie leków przeciwdrobnoustrojowych.
We Włoszech premiera „Food for profit” miała miejsce na początku 2024 roku i od tej pory do dziś dokument obejrzało ok. 3 mln widzów. Dwoje prominentnych polityków, których hipokryzję obnaża film, miało wycofać się z polityki europejskiej.
Kontekst polski
Film ma też wątek polski. Autor i autorka kręcili go w polskim zagłębiu chowu drobiowego, czyli na północnym Mazowszu w okolicach Żuromina i Mławy. Trzeba zaznaczyć bowiem, że w naszym kraju następuje gwałtowna koncentracja chowu zwierząt i duże zmiany w strukturze własnościowej. Polska opinia publiczna żyje jeszcze w przekonaniu, że produkcję żywności zapewnia 1 milion 300 tys. gospodarstw odnotowanych w Powszechnym Spisie Rolnym w 2020 roku – z reguły małych lub średnich. Tymczasem na wsi, w rolnictwie, zachodzą szybkie zmiany. Realnie na rynek żywność produkuje o wiele mniej rolników, niż to podają oficjalne statystyki. Jest to co najwyżej 400 tys. gospodarstw, ale liczących się jest jeszcze mniej – ok. 150 tys. gospodarstw o areale 20 i więcej hektarów. To one nadają ton w produkcji żywności.
W odniesieniu do hodowli należy zauważyć, iż jeszcze 20 lat temu ponad 760 tys. gospodarstw rolnych utrzymywało świnie – dziś jest ich ledwie ok. 45 tys. W tym przypadku w ciągu dwóch dekad ubyło aż ok. 95% gospodarstw trzymających trzodę chlewną. Co więcej, z obecnie istniejących 45 tys. gospodarstw, kluczowe znaczenie ma jednak nieco ponad 2 tys. hodowców świń (niecałe 5% wszystkich)[1]. Trzymają oni po 1000 i więcej osobników, ale skupiają w swoich rękach aż 57% wszystkich hodowanych w Polsce osobników tego gatunku.
Jeszcze większa koncentracja istnieje w chowie drobiu zarówno na mięso, jak i jajka. Tutaj mały, przyzagrodowy chów uległ znacznemu, choć jeszcze nie całkowitemu, zanikowi. Nawet na wsi większość mieszkańców zaopatruje się w jajka i mięso drobiowe w sklepach Dino lub im podobnych.
Presja koncernów
Zmiany w polskiej hodowli zwierząt gospodarskich i w ogóle w rolnictwie odbywają się pod presją firm kontrolujących przetwórstwo produktów pochodzenia zwierzęcego. Wielkie koncerny żądają od rolników dostarczenia odpowiednio jednolitych partii towaru. Dotyczy to nie tylko mleka czy jajek, ale także żywca rzeźnego, czyli zwierząt. Co więcej, surowiec musi być oferowany po odpowiednio niskiej cenie. Wymogi te prowadzą do tego, że na rynku utrzymać się mogą przede wszystkim więksi, coraz więksi, rolnicy. Mali muszą odpaść.
Jedynie chów krów mlecznych jest w Polsce ciągle bardziej rozproszony, ale i tu następuje systematyczna koncentracja. Jedna z rolniczek z województwa lubelskiego opowiadała mi cztery lata temu, że utrzymuje – jak dobrze zrozumiałem – ok. 50 krów mlecznych. Stwierdziła, że ma z tym aż nadto pracy, a dochód z tej wielkości gospodarstwa ją, ogólnie rzecz biorąc, satysfakcjonuje. Jednak odbiorca mleka, miejscowa przetwórnia naciska na nią, aby zwiększyła liczbę krów. Obawiała się, że jeżeli chce przetrwać, musi się na to zgodzić.
Jak wielkie jest przetwórstwo produktów pochodzenia zwierzęcego, możemy się przekonać jadąc w samo centrum Polski. W Kutnie i okolicach funkcjonują ogromne rzeźnie należące do Animexu, który jest własnością Smithfield Food. Przetwórnie w dużej mierze zatrudniają migrantów. Pracują oni w ekstremalnie trudnych warunkach, gdzie łatwo o wypadek, w halach temperatura wynosi tylko kilka stopni Celsjusza (ze względów technologicznych), zarobki są jedne z najniższych w gospodarce, godziny pracy długie itd.
Przemysł przerobu produktów pochodzenia zwierzęcego to ogromna branża. Jej roczna sprzedaż sięga wartości 173 mld zł (wg GUS w 2023 roku). To kilka razy więcej niż produkcja sprzedana kopalni węgla kamiennego i brunatnego razem wziętych (45 mld zł). To zdecydowanie więcej niż warta jest polska produkcja samochodów osobowych, nie mówiąc o produkcji komputerów i podobnego typu urządzeń.
Zmiany na polskiej wsi
Na polskiej wsi zaszły zatem gwałtowne zmiany społeczne, o których pisałem w jednym z artykułów opublikowanych na stronie rozbrat.org jakieś półtorej roku temu[2]. Kluczowe znaczenie ma dziś fakt, iż zdecydowana większość mieszkańców wsi nie żyje już z pracy na roli. Porzucili pracę na swoich gospodarstwach. Muszą najmować się do pracy w przemyśle, handlu czy usługach.
Z kolei rosnące, duże gospodarstwa rolne, zwłaszcza te trzymające zwierzęta, nie mogą obejść się bez najemnej, taniej siły roboczej. I podobnie jak w przemyśle spożywczym, robotnicy i robotnice rolni to coraz częściej migranci z Ukrainy lub innych krajów. Warunki pracy w ogromnych chlewniach, kurnikach i oborach są fatalne, płace niskie, frustracja duża, co – jak łatwo się domyśleć – niejednokrotnie przekłada się na stosunek do zwierząt.
Na problem pracowników migracyjnych na fermach przemysłowych i przetwórstwie produktów pochodzenia zwierzęcego zwracają uwagę także twórcy „Food for profit” z tym, iż ilustrują to przykładem z Niemiec. Rozmawiają z pracownikami pochodzącymi z Rumunii, choć długi czas główną zagraniczną siłą najemna w niemieckich rolnictwie i rzeźniach byli Polacy i Polki.
Podsumowując – zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu „Food for profit”.
Przypisy:
[1] Patrz m.in.: https://www.portalspozywczy.pl/mieso/wiadomosci/rynek-trzody-w-polowie-2025-roku-quot-historycznie-niska-liczba-stad-nie-oznacza-zalamania-quot,278944.html
[2] https://www.rozbrat.org/informacje/krajowe/4883-john-deere-i-rolnicze-blokady