Propaganda miała na celu pozbycie się – w imię porządku (stereotypowy poznański „ordnung”) – niepożądanego „elementu”, którym są żebrzący. Można to postrzegać jako przygotowanie gruntu do kolejnego, nadchodzącego właśnie etapu, czyli wysiedlenia tych, których obecność w mieście jest niepożądana, do „osiedli socjalnych” – jak się zwykło eufemistycznie określać kontenery, nie spełniające żadnych norm mieszkaniowych, w których po prostu nie sposób funkcjonować. Nie trzeba chyba wiele wrażliwości oraz empatii, by to zrozumieć.
Rodziny mogą na razie spać spokojnie, gdyż problem dotyczy tylko jednostek patologicznych – uspokajają urzędnicy (należałoby raczej powiedzieć: usypiają czujność). Ale czy na pewno? Dokumentacja szarej codzienności na „osiedlu socjalnym” w Bydgoszczy wyraźnie pokazuje, że do tamtejszych kontenerów trafili nie tylko „pijacy” i „menele”, ale przede wszystkim „normalne” (używając języka drugiej strony), czyli po prostu zwyczajne, ubogie rodziny z dziećmi.
Gdzie przebiega granica między ubóstwem a patologią? Kto będzie ją wyznaczał? Nie mamy wątpliwości, że patologią jest pomysł zmuszania ludzi do życia w nieludzkich warunkach – efekt polityki prezydenta Ryszarda Grobelnego i jego kompanów.
„Moje nazwisko Jarosław Pucek, jestem dyrektorem ZKZLu, uczciwie pracuję, zdobyłem wykształcenie i dzięki temu mam to co mam. Jestem spokojnym obywatelem, zarabiam, płacę za swoje mieszkanie, płacę swoje kredyty” – mówił, podczas pikiety przeciwko budowie w Poznaniu osiedla kontenerów socjalnych, szef Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. Na pytanie, dlaczego wysyła innych do kontenerów – odpowiedział: „Dlatego, że taką podjęliśmy decyzję, ponieważ na tą chwilę nie widzimy innej możliwości”. I tyle. A bo co?
Nie wszyscy mają szczęście pracować, płacić podatki i spłacać kredyty – jak dyrektor Pucek. Urzędnicy ewidentnie testują przyzwolenie społeczne na rozwiązanie problemu ubóstwa za pomocą etykietowania a następnie wysiedlenia ludzi do gett nędzy, gdzie brak perspektyw i motywacji, gdzie zamiera wszelka nadzieja i skąd nie ma już powrotu do normalnego życia. Dlaczego? Bo to łatwiejsze i być może również tańsze niż zapewnienie im godnej pomocy socjalnej – co jest po prostu psim obowiązkiem Miasta, z którego Poznań nie zamierza się, jak widać, wywiązywać.
Jarosław Pucek zapewniał, że kontenery przeznaczone są dla osób, które dewastują swoje mieszkania oraz są uciążliwe dla innych lokatorów. Pytanie, kto w Poznaniu podejmie się przeprowadzenia selekcji? Oczywiście ekipa Pucka. Zresztą już pracownicy ZKZLu wybrali pierwsze osoby skazane na życie w kontenerach.
Urzędnicy realizują, konsekwentnie i bezwzględnie, projekt oczyszczania miasta. Zdecydowali bowiem, że trzeba – brutalnie mówiąc – posprzątać. Tyle, że owo pucowanie oznacza, w tym przypadku, usuwanie z widoku, zamiatanie pod dywan. Władze nie muszą się martwić, że eksmitowani do kontenerów upomną się o swoje prawa, ponieważ są oni politycznie bezsilni. Wielu poznaniaków zapewne głośno przyklaśnie tej inicjatywie, albo cicho na nią przystanie. Wszak problem bezpośrednio ich nie dotyczy i są przekonani, że nie będzie dotyczył w najbliższej przyszłości. A bieda, jak to bieda, jest odrażająca (jeśli chcemy ją oglądać – to raczej na filmie dokumentalnym, niż w bezpośrednim sąsiedztwie).
Spróbujmy policzyć. Jeden kontener kosztuje ponad dwadzieścia tysięcy złotych. Średni czynsz, w zależności od metrażu, stanu technicznego budynku oraz lokalizacji – od dwustu do pięciuset złotych. ZKZL zakupił już dwadzieścia pięć kontenerów. Zapytajmy zatem, komu opłaca się ten interes? Czy zsyłka ma być formą kary? Przestrogą dla wszystkich tych, którzy pragną się „zmenelić”? Co stanie się z opuszczonymi mieszkaniami?
Wydzielanie enklaw społecznego napiętnowania jest jednoznacznie naganne etycznie. Jak urzędnicy mają czelność segregować ludzi, dyskryminując ubogich, wyłączając ich de facto ze wspólnoty mieszkańców?
Akcję zapewne planuje się zakończyć przed Euro 2012. Tak więc zegar na Starym Rynku odlicza czas nie tylko do rozpoczęcia mistrzostw. Wiele wskazuje na to, że "socjalne kontenery" będą jedną z niewielu zakończonych miejskich inwestycji, choć pewnie prezydent Grobelny nie zdecyduje się uroczyście przeciąć wstęgi.
Plakat poznańskiej Federacji Anarchistycznej miał uzmysłowić dramat rodzin, zagrożonych wykwaterowaniem. Tymczasem obserwujemy dyskusję zastępczą. Zamiast rozmawiać o problemie, debatujemy o plakacie, czyli o „palcu”, który ów problem wskazuje.
Nie jest naszą intencją obrona wartości artystycznej plakatu, ponieważ nie o wartości artystyczne tu przecież chodzi. Należy jednak zauważyć, że odniesienia do słynnego napisu nad obozową bramą są często używane we współczesnej sztuce, na wiele rozmaitych sposobów (można wymienić projekty Zbigniewa Libery, Grzegorza Klamana, Huberta Czerepoka czy niedawno prezentowaną w Poznaniu, w ramach Mediations Biennale, pracę niemieckiego artysty, Volkera Märza). Rozbrat ma prawo posłużyć się ową strategią, podobnie jak przywołani artyści – Libera, Klaman, Czerepok oraz März. Bo dlaczego nie? Czy sztuce współczesnej przyznajemy jakieś szczególne prawa, których odmawiamy obywatelom nie mogącym wylegitymować się dyplomem magistra sztuki?
Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy w tym kontekście odniesienie do bramy w Auschwitz było zasadne i konieczne. Wszak kontenerowe szeregowce mówią same za siebie, budząc jednoznaczne skojarzenia. Nie potrzebują wzmocnienia.
Można oczywiście rozważać, czy nawiązanie do Auschwitz nie jest tanim chwytem, czy symbolika Zagłady nie jest obecnie nadużywana, a przez to banalizowana, sprowadzana do dekoracji, itd. Czy nie przeniknęła do popkultury do tego stopnia, że „Auschwitz” przestaje już cokolwiek znaczyć? Ale nie czas na prowadzenie teoretycznej, akademickiej dyskusji o estetyce i granicach w sztuce, popkulturze oraz publicznej debacie, podczas gdy władze miasta zaganiają ludzi do zakupionych kontenerów. Nawiązanie do napisu z bramy Auschwitz jest, w tym przypadku, sprawą zdecydowanie drugorzędną, która wybiła się w mediach, niestety, na pierwszy plan. To odwracanie kota ogonem. I ewidentne oddalanie się od istoty sporu, rozmywanie kluczowego problemu. Ale przecież kogo obchodzi los jakichś tam kilkudziesięciu „nierobów”?
Nie możemy zrównywać „socjalnych osiedli kontenerowych” z obozami koncentracyjnymi. Ale przecież możemy i musimy mówić o tworzeniu współczesnych gett ubóstwa i wykluczenia. Getta w III Rzeszy budowano pod pretekstem walki z zagrożeniem epidemiologicznym, troski o higienę. Kontenery socjalne oraz obsesja pucowania miejskiej przestrzeni niebezpiecznie przypominają tamto podejście. Jeśli teraz przyzwolimy na kontenery – symbol klasowej dyskryminacji, wkrótce staną się one, niestety, powszechnie akceptowaną normą. Nie wolno nam do tego dopuścić!