Przypadek drugi dotyczy SLD. W głosowaniu we wrześniu 2001 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej wespół z Unią Pracy (razem idąc do wyborów) uzyskały wynik – 41 proc. W listopadzie 2001 roku na obie partie chciało głosować łącznie 48 proc. badanych (już licząc bez uwzględnienia niezdecydowanych). W grudniu 2001 i styczniu 2002 to poparcie spadło do 43 proc., aby w lutym znowu wzrosnąć do 47 proc. Pomimo gwałtownego wzrostu bezrobocia, kolejnych bankructw przedsiębiorstw i wielkich protestów społecznych, w ciągu 2002 poparcie dla partii rządzących w zasadzie nie słabło i oscylowało w okolicach wyniku z wyborów (41 proc.). Dopiero w kolejnych miesiącach 2003 roku nie przekroczyło ono 30 proc., a na przełomie listopada i grudnia 2003 roku spadło nawet do 20 proc. W 2004 roku poparcie dla SLD wahało się od 5 do 10 proc., a gdyby liczyć je łącznie z poparcie dla UP, nigdy nie przekroczyło 13 proc. Ostatecznie SLD weszło w wyborach do parlamentu w 2005 roku, ale w porównaniu z wynikiem sprzed czterech lat, trudno było to nazwać sukcesem.
Cazus Platformy Obywatelskiej
Wreszcie przykład czwarty. PO wygrało w wyborach w 2007 roku uzyskując wynik 41,5 proc., co z przyszłym koalicjantem Polskim Stronnictwem Ludowym (8,9 proc.), dawało partiom rządzącym, ponad 50 proc. głosów. Notowania PO podobnie jak wcześniejszych formacji, zaraz po wyborach znacząco wzrosły i przez pierwsze pół roku utrzymywało się na średnim poziomie przekraczającym 49 proc. Z drugiej strony wyniki uzyskiwane w sondażach przez PSL były przeważnie znacząco gorsze od poparcia w wyborach. Potem notowania PO, zgodnie z tendencją która miała miejsce w innych przypadkach, zaczęło szybko topnieć. Zaskoczeniem można nazwać „odbicie” notowań po 12 miesiącach rządów, po którym nastąpił lekki spadek i utrwalenie poparcia na poziomie ok. 40 proc. Gdyby wierzyć sondażom CBOS, choć nastąpił w porównaniu z pierwszymi miesiącami po wyborach spadek poparcia dla PO wynoszący blisko 10 punktów procentowych, to od wielu miesięcy to poparcie się ustabilizowało.
Jednak stabilizacji notowań Platformy Obywatelskiej towarzyszy znaczący wzrost odsetka osób, które deklarują, że nie wezmą udziału w ewentualnych wyborach parlamentarnych. Odsetek „odmów” wzrósł z 16 proc. zaraz po wyborach w 2007 r., w których wygrała PO, do ponad 34 proc. obecnie (średnia z ostatnich 6 miesięcy). Zmianie preferencji wyborczych nie towarzyszy wybór innej partii, ale deklaracje odmowy głosowania. Zatem w liczbach bezwzględnych poparcie dla PO topnieje w dalszym ciągu. „Napięcie” to nieuchronnie zmierza, albo do dalszego spadku poparcia w sondażach, które zaobserwowała już np. Gazeta Wyborcza analizując badania preferencji wyborczych przeprowadzonych na jej zlecenie w ostatnich miesiącach (12 listopad 2009 r.), albo do przedterminowych wyborów (co próbował zrobić PiS w 2007 roku, ale się mu nie udało) w celu ugruntowania dzierżonej władzy i reaktywacji dyskusji, która przyniosła PO polityczny sukces (o czym za chwilę).
Fenomen Platformy Obywatelskiej
Czy możemy zatem mówić o fenomenie Platformy Obywatelskiej? Odpowiadając na to pytanie musimy przede wszystkim wiedzieć, że obecne elity sprawujące władzę borykają się z problemem niestabilności politycznej i ciągłym deficytem legitymizacji. Świadczy o tym kilka kwestii.
Po pierwszej nieuchronna, przedstawiona wcześniej tendencja do spadku poparcia społecznego. Nie wnikając w jej przyczyny stwierdźmy, że często skutkuje ona marginalizacją danej formacji politycznej, co w analizowanym okresie - od 1997 roku - spotkało wcześniej będące u władzy UP, LPR, Samoobronę, a nawet likwidacją bardzo wpływowych ugrupowań jakimi były AWS i UW. Z dziewięciu partii politycznych, które przez ostatnich 12 lat sprawowały władzę, zmarginalizowanych politycznie zostało pięć i jest mało prawdopodobne, aby któraś z nich mogła liczyć pod dotychczasowym szyldem na powrót do władzy, a nawet reelekcję. Z punktu widzenia obserwatora zewnętrznego, fakt ten nie wydaje się bardzo istotny, bowiem wiemy dobrze, że poszczególni aktorzy na scenie politycznej objawiają się nam co rusz to w nowych rolach, jako członkowie nowych formacji politycznych. Ale patrząc od wewnątrz mamy do czynienia z nieustającym konfliktem i rotacjami w łonie elity sprawującej władzę, co musi wpływać na nią dezintegrująco.
Po drugie niska frekwencja wyborcza wpływa na braki w legitymizacji władzy. W wyborach do parlamentu w 2005 roku absencja była najniższa od początku transformacji. W głosowaniu wzięło udział niewiele ponad 40 proc. uprawnionych. (Dla przykładu w ostatnich wyborach parlamentarnych w Niemczech w 2009 r. frekwencja wynosiła 70,8 proc, we Włoszech w 2008 r. – 80,2 proc., w Hiszpanii w 2008 r. - 75,3 proc; Wyjątkiem jest tu np. Francja, gdzie w ostatnich wyborach w 2007 r. frekwencja wyniosła ok. 40 proc.). Można powiedzieć, iż fenomenem stronników PO było nie tyle doprowadzenie do wzrostu frekwencji o kilkanaście punktów procentowych (53,9%) w wyborach 2007 roku, ile strategia jaką w celu mobilizacji opinii publicznej wykorzystano. Podnosząc hasła mówiące o zagrożeniu autorytaryzmem, nawoływano do masowego udziału w głosowaniu, jako formy obrony demokracji przedstawicielskiej. Mechanizm ten jest dobrze znany i został już wiele lat temu omówiony we wpływowym wśród radykalnej lewicy tekście Jeana Barrota pt. „Faszyzm i antyfaszyzm” (Przegląd Anarchistyczny nr 10/2009). Barrot twierdzi, że zarówno demokracja, jak dyktatura zmierzają do tego samego, czyli zmuszenia ludzi do zaangażowania w życie społeczne (odgórnie w dyktaturach, oddolnie w demokracji). „Mamy – pisze – raczej do czynienia z dwiema różnymi metodami dyscyplinowania proletariatu… (…) Kapitał wybiera pierwsze bądź drugie rozwiązanie, w zależności od potrzeby zaistniałej w danym momencie.” Są to zatem dwie strony tego samego medalu. Autorytaryzm służy jako narzędzie dyscyplinujące pośrednio, jako straszak, lub bezpośrednio, kiedy demokracja przestaje być gwarantem status quo. Liczy się to, aby nadbudowa polityczna, w formie odpowiadającej potrzebom gospodarki kapitalistycznej, została nienaruszona i społecznie usankcjonowana. Trzeba dodać, że PO nie osiągnęłaby swojego celu, gdyby aktywnej roli w tej grze nie odegrał także PiS, który ostatecznie liczył, że społeczeństwo woli się opowiedzieć za systemem rządów „silnej ręki”.
Dzisiejszej władzy przychodzi działać balansując na granicy legitymizacji, ciągłe obawiając się utraty poparcia i zepchnięcia w polityczny niebyt, w wyborze pomiędzy demokracją i autorytaryzmem, przy postępującej polaryzacji sceny politycznej, która wprawdzie decyduje o wyższym niż zwykle poparciu dla partii rządzącej, ale także – o czym się zapomina – wyższym poparciu dla najważniejszej partii opozycyjnej. Z drugiej strony, polaryzacja ta, jako kolejny trzeci czynnik, będzie prawdopodobnie w naszych warunkach prowadzić do zaostrzenia konfliktu politycznego w łonie elity władzy. Proces ten bowiem oznacza, że inne ugrupowania polityczne: partie które znalazły się poza parlamentem, frakcje które wyodrębniły się (lub zostały wykluczone) z głównych formacji politycznych, ugrupowania nowo powołane lub reaktywowane itd. - nie będą w stanie w sposób skuteczny uczestniczyć w rywalizacji o głosy wyborców. Z tych m.in. powodów obserwujemy powrót do odmowy głosowania, co zaczynamy zauważać w przedstawionych sondażach CBOS. Oczywiście najwłaściwsze byłoby wyjście poza tę fałszywą, narzuconą dychotomię i zainicjowanie właściwych przemian społecznych, politycznych i gospodarczych, do czego może doprowadzić wzrastający konflikt społeczny stymulowany kryzysem gospodarczym.