Bo ten, zdawać by się mogło archaiczny, reportaż doskonale pokazuje ówczesne kapitalistyczne warunki pracy w RFN, ale również przybliża niezwykły warsztat pracy dziennikarskiej. „Oto bowiem Günter Wallraff raz jeszcze postanowił zastosować przy gromadzeniu materiału obserwacyjno-dokumentarnego do swoich społeczno-krytycznych reportaży specyficzną, znaną i budzącą postrach w RFN, literacko-dziennikarską technikę: aby opisać życie »tych na dole«, udawał się zawsze do zakładów pracy lub firm przemysłowych nie jako Günter Wallraff, lecz pod obcym nazwiskiem, z fałszywymi papierami, często odpowiednio ucharakteryzowany, w zależności od rodzaju pracy, jaką pragnął podjąć”.
Dodatkowo dziennikarz połączył swoje siły z historykiem Bernatem Engelmannem. Dzięki tej współpracy powstała książka, która przybliża świat najbogatszych przedstawicieli zarówno rodowej, jak i kapitalistycznej arystokracji tamtych czasów (co zresztą często idzie w parze, bo dziedziczne bogactwo raczej się pomnaża niż roztrwania). Naświetlając historię rodów przemysłowców z gospodarczych potęg takich jak Krupp, Henkel czy koncern Gerlinga, obaj autorzy doskonale demaskują realność tkwiącą za opowieściami rodem z działów public relations.
Otrzymujemy reportaż, który w wielu miejscach ujawnia pozorność niemieckiej denazyfikacji (pozbycia się nazistów z życia polityczno-społecznego). Dawni sponsorzy, członkowie i prominenci NSDAP w większości uniknęli kary, nie utracili wpływów, a przede wszystkim majątków, dzięki czemu nadal mogą kształtować rzeczywistość. W kilku miejscach widać wręcz, że ich podejście choćby do tzw. gastarbeiterów z Grecji czy Hiszpanii ujawnia, że bynajmniej nie zmienili również swoich poglądów.
Praca dziennikarza stosujące-go często przebranie i fałszywą tożsamość, bo już wówczas jego skuteczność gwarantowała mu trafienie na „czarne listy” wielu przemysłowców, daje mocne efekty. Dzięki przenikaniu do firm i zakładów pracy słyszymy głos pracowników poddawanych stałej presji wydajności, doświadczających wyzysku i w przeciwieństwie do swoich szefów, zmuszonych w tej historii występować w większości anonimowo. Z kolei historyk „Engelmann jest opętany tą antyhistorią, co nie znaczy, by za radą Brechta pomijał nazwiska królów i cesarzy, by opisując nędzę, trwogę i śmierć poddanych starała się skupić całą uwagę na tych tylko nieszczęśnikach, wyłączając z rejestru dziejów wszystkich za to odpowiedzialnych. Ukazując jednak władców, polityków, feldmarszałków, obszarników i milionerów czyni to wbrew tradycyjnym zapisom, sięga głębiej w dokumenty, by ujawnić z nich to, o czym tak chętnie zapomina historiografia burżuazyjna. Stara się pokazać także skutki nie-których ich ostrych zarządzeń, wobec których obywatele mieli obowiązek być posłuszni”.
Dzięki takiemu podejściu działania obu autorów doskonale się uzupełniają. Właśnie ich warsztat pracy, wysiłek włożony w ową interdyscyplinarną współpracę nadaje całej książce swoistej świeżości mimo upływu kolejnych dekad. Warto więc sięgnąć do ich pracy nawet dziś, bo przecież świat, w którym jedni są stale i niezmiennie „na górze”, a inni wiecznie „na dole”, nadal istnieje.
Recenzja ukazała się w 11 nr pisma A-TAK