Protesty w Iranie
Protesty w Iranie

Protesty w Iranie

  • Karioka
  • wtorek, 17 grudzień 2019
Począwszy od 15 listopada tego roku Iranem wstrząsnęły największe i najgwałtowniejsze protesty od czasów Rewolucji Islamskiej w 1979 roku. Miliony ludzi wyszły na ulicę, ponad 200 osób zginęło. Iskrą zapalającą lont była podwyżka cen paliwa, ale w rzeczywistości to tylko ostatni element wzrastającego od lat gniewu wobec teokratycznego reżimu.
Kiedy krótko po północy, 15 listopada, władze Iranu ogłaszały podwyżkę cen paliw, mało kto chyba spodziewał się, jak dalekosiężne będzie miało to konsekwencję, i że za kilka godzin wszyscy obudzą się w całkiem innym kraju.
 
Podwyżki były efektem kryzysu gospodarczego, z którym kraj rządzony przez ajatollacha Khameiniego od czasu zaostrzenia relacji z USA i związanego z tym embarga na irańską ropę nie może dać sobie rady. Argumenty o tym, że zdobyte w ten sposób środki zostaną skierowane do najpotrzebniejszych, nie osłabiły w żaden sposób szybko wzbierającego gniewu. Ceny paliwa w Iranie, posiadającym czwarte co do wielkości zasoby tego surowca na świecie, są wciąż relatywnie tanie. Jednak podwyżka rzędu 50-300% była dla społeczeństwa, zmęczonego skutkami kryzysu, czynnikiem który przeważył szalę.
Początkowo protesty przybrały pokojową formę – kierowcy zatrzymywali na drogach swoje samochody, blokując tym samym ruch w miastach i gromadząc się, domagali się wycofania podwyżki. Podobne zdecentralizowane protesty miały miejsce niezależnie w wielu miastach. Reakcją władz było wysłanie przeciw demonstrantom oddziałów policji i Strażników Rewolucji – paramilitarnej ochotniczej organizacji, podległej bezpośrednio ajatollachom. Za sprawą internetu, w którym uczestnicy relacjonowali na żywo wydarzenia, protest stawał się coraz bardziej masowy, co spowodowało wzrost napięcia i zwiększony nacisk sił rządkowych.
 
Potwierdzone informacje, mówią, że pierwszego dnia policjanci zastrzelili jedną osobę. Nazajutrz, 16 listopada – dziesięć osób. Eskalacja była już nie do powstrzymania, demonstranci niszczyli policyjne samochody, instytucje i banki. Policja i Strażnicy odpowiadali ogniem. Tego dnia rząd postanowił wprowadzić całkowita blokadę internetu, która sparaliżowała całkowicie komunikację w kraju.
 
Sieć odblokowano dopiero 21 listopada, kiedy protesty zaczęły wygasać, choć w wielu miastach jeszcze przez następne dni dochodziło do starć. Na początku grudnia Amnesty International ogłosiła, że w wyniku zamieszek z drugiej połowy listopada zginęło co najmniej 208 osób. Ciała zabitych były często wykradane z kostnic, tak by bliscy nie dowiedzieli się o ich śmierci i nie doszło do jeszcze większej radykalizacji protestów. Z tej samej przyczyny wielu rannych było aresztowanych w szpitalach, skąd wprost z łóżek trafiali do więzień.
 
Władze na czele z prezydentem Hassanem Rouhanim, oskarżyły o zainicjowanie i organizację protestów USA, Izrael i Arabię Saudyjską, a protestujących określili mianem syjonistycznych agentów. Narrację tą lansowały również media prorosyjskie (między innymi polski „lewicowy” portal strajk.eu), co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę militarne wsparcie szyickiego reżimu dla Baszara al-Assada w Syrii. W istocie – jednym z najczęściej pojawiających się żądań demonstrantów było skończenie z zaangażowaniem w bliskowschodnie konflikty, które sporo kosztują Iran. Najbardziej znanym przykładem w ostatnich latach jest bez wątpienia udział wojsk irańskich w wojnie domowej w Syrii, gdzie w samym roku 2013 walczyło 60 tysięcy żołnierzy armii i Strażników Rewolucji - głównie w lotnictwie i oddziałach snajperskich. Jednak imperium ajatollacha Khamenei przeznacza również ogromne środki na wsparcie szyitów w Jemenie oraz na pomoc dla organizacji takich jak palestyński Hamas czy libański Hezbollah.
 
Takiej okazji nie mogły zmarnować kraje bloku konkurencyjnego wobec koalicji irańsko-rosyjsko-syryjskiej, zwłaszcza że napięcia między perskim krajem a USA jeszcze nie ostygły. Dla przypomnienia – w maju 2018 roku Donald Trump, szukający pretekstu do kolejnego konfliktu i możliwości przejęcia kontroli nad ogromnymi złożami ropy, wypowiedział jednostronnie porozumienie nuklearne, które Iran zawarł z krajami zachodnimi w 2015 roku i które umożliwiło mu otwarcie na świat. Trump odrzucił to porozumienie domagając się oddzielnego traktatu z USA. Wymusił też na innych krajach ponowne wprowadzenie sankcji, wprowadzając m.in. embargo na irańską ropę. Odpowiedzią Teheranu była zapowiedź blokady Cieśniny Ormuz, która stanowi szlak transportowy ropy z innych krajów Zatoki. USA z kolei wysłało w ten rejon lotniskowce, bombowce i baterie rakiet Patriot. Wezwały też inne kraje do blokady irańskich tankowców. Groźba napaści na Iran przybrała realną postać.
 
Jednym z etapów przygotowań do potencjalnej wojny była niesławna „Konferencja Bliskowschodnia” zorganizowana na początku roku w Polsce przez USA, Izrael i Arabię Saudyjską, która za sprawą niezawodnego serwilizmu polskich rządów wobec Ameryki, skompromitowała Polskę na arenie międzynarodowej, ale też wciągnęła ją zupełnie bez sensu w nabrzmiewający konflikt. Wiosną zaostrzył się on jeszcze bardziej, kiedy na morzach zaczęło co chwilę dochodzić do incydentów z udziałem międzynarodowych tankowców, prowokowanymi to przez jedną to przez druga stronę. I wtedy, w lipcu 2019, świat obiegła wiadomość o zestrzeleniu przez szyickie wojsko, wartego 130 mln dolarów amerykańskiego drona szpiegowskiego. Na wiadomość o tym zdarzeniu Trump zaaprobował atak rakietowy na Iran. Samoloty były już w powietrzu, kiedy nagle rozkaz odwołano. Wkrótce potem Trump wypowiedział się w mediach na ten temat, oznajmiając, że jest gotowy rozmawiać z przywódcami Iranu, gdyby jednak negocjacje nie powiodły się zapowiedział „całkowite zniszczenie jakiego dotąd nie widziano”.
Od tamtej pory napięcie stopniowo słabło. Kiedy jednak w listopadzie Irańczycy wystąpili przeciw państwu, decydenci USA natychmiast wyrazili poparcie dla protestantów, a sam Trump powiedział, że władze pod przywództwem Rouhaniego „zabiły prawdopodobnie tysiące ludzi”.
 
Oddolne protesty stały się więc na arenie międzynarodowej wydarzeniem, które każda strona stara się wykorzystać jak najlepiej dla swoich interesów. Dla USA, Wielkiej Brytanii czy Arabii Saudyjskiej to doskonała okazja, by spróbować kolejny raz zachwiać szyickimi władzami. Z kolei rząd ajatollachów ma okazję znów legitymizować swój reżim zagrożeniem zewnętrznym. Już pojawiły się informację o aresztowaniach setek ludzi oskarżonych o szpiegostwo na rzecz USA. Czy czekają ich wyroki śmierci? Najprawdopodobniej. Czy będą wykonane? Trudno powiedzieć jak zachowają się wystraszone władze. Bardzo możliwe, że stracenie tylu ludzi będzie dla nich zbyt ryzykowne. Prezydent Rouhani, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Mahmouda Ahmadineżada, jest też uznawany za polityka dość liberalnego. Pamięta też z pewnością rok 2009, kiedy doszło do ostrych protestów właśnie przeciw Ahmadineżadowi, który jak powszechnie się uważa, doszedł do władzy po sfałszowanych wyborach. Wtedy władzom udało się zgnieść protesty. Ale były to inne protesty. Demonstranci wywodzili się głównie z miast, szczególnie z Teheranu. W większości klasa średnia, która chciała większej otwartości na świat i uwierzyła w demokrację. Taki protest łatwiej było spacyfikować. Tym razem na ulicę wyszli ludzie w całym kraju, niezależnie od sytuacji materialnej, o różnych poglądach politycznych, bardziej i mniej religijni. Ali Khamenei – najwyższy duchowny i w rzeczywistości prawdziwy przywódca Iranu, zdaje sobie sprawę, że otwartej wojny ze społeczeństwem nie wygra.
 
25 listopada w Teheranie zorganizowano ogromną demonstrację poparcia dla rządu. Oficjalne dane mówią o ponad milionie uczestników. Nawet biorąc pod uwagę, że wszystko było zaplanowane, to zgromadzenie miliona osób nie jest możliwe, bez realnego poparcia społecznego. Iran to nie Irak czy Syria, gdzie dyktatorzy rządzą bądź rządzili dzięki wojsku. Władze w Iranie wciąż cieszą się bardzo dużym poparciem. Na pierwszy rzut oka może dziwić ta ambiwalencja, ale w rzeczywistości świadczy to o wysokiej świadomości politycznej irańskiego społeczeństwa. Oni, zarówno mieszkańcy Teheranu czy Szirazu, jak i pasterze mieszkający w kamiennych wioskach na pustyni, wiedzą co oznacza amerykańska demokracja w wersji dla Bliskiego Wschodu. Wiedzą, że sytuacja w jakiej się znajdują jest tragiczna. Z jednej strony zagrożenie przez imperialne ambicje mocarstw, z drugiej wieloletnie zniewolenie przez teologiczną dyktaturę.
 
Sytuacja bez wyjścia? Z naszej komfortowej, europejskiej perspektywy z pewnością. Ale rozwiązania takich problemów nigdy nie powstają w komfortowych warunkach - wykuwają się w walce. Irańczycy właśnie pracują nad swoim rozwiązaniem.
 
Artykuł nadesłany do redakcji „A-taku”, wcześniej nieopublikowany.

Fot. Yalda Moayeri/AP

Ludzie czytają....

Komunikat odnośnie Duda Development

02-06-2024 / Rozbrat zostaje!

Na początku lutego informowaliśmy o pobiciu członka Kolektywu Rozbrat przez ludzi działających na zlecenie Duda Development

Iran: strajki, demonstracje i wojna

24-07-2024 / Polityka

Rząd w Teheranie nie jest gotów iść na wojnę i bronić swoich braci muzułmanów, Palestyńczyków, bo obawia się reakcji własnego...