Mężczyzna został rzucony na ścianę, do domu wkroczyli inni policjanci, część w cywilu. Na pytanie o nakaz, odpowiedź brzmiała "ja ci kurwa dam nakaz". Wewnątrz pojawił się funkcjonariusz w cywilu z krótką bronią, który kazał wszystkim położyć się za ziemię, niektórzy aktywiści zszokowani zaistniałą sytuacją, nic nie robili, więc policjant z bronią przystawił ją jednemu z mężczyzn do czoła i powiedział "na ziemię kurwa!". Do budynku weszło jeszcze więcej policjantów, również z kamerami. Wszyscy leżeli na ziemi. Po chwili kazano wstawać, po kolei podnoszono aktywistów po czym ustawiano ich przed kamerą ("do kamery kurwa!"), zakuwano w kajdanki i razem z "osobistym" funkcjonariuszem wyprowadzano ich po kolei na dwór. Początkowo trzymano wszystkich w pozycji zgiętej w pół, na dworze było chłodno, wszyscy byli ubrani tak jak wewnątrz. W tym czasie kilkunastu funkcjonariuszy chodziło po domu i przeszukiwało poszczególne pomieszczenia.
W czasie interwencji żaden z funkcjonariuszy nie wylegitymował się. Dom przeszukiwano bez obecności aktywistów, kobiety były przeszukiwane przez mężczyzn (w interwencji nie brała udziału żadna policjantka). Podczas gdy jedni policjanci przeszukiwali dom, reszta wypytywała się aktywistów o ich udział w demonstracji następnego dnia. Nie obyło się bez obelg, do zatrzymanych zwracano się per "jebana wszo", "kurwo", kopano ich po nogach, w stronę kobiet padały niestosowne seksistowskie uwagi, wyśmiewano się z Białorusinów i grożono im zakazem ponownego wjazdu do Polski.
Policja na miejscu pojawiła się z profesjonalnym sprzętem oświetleniowym, który pomagał w przeszukiwaniu budynku, funkcjonariusze przeczesywali każde pomieszczenie, włącznie ze strychem. Skrupulatnie przeszukano również samochód osób z Białorusi. W rewizji brały udział również psy policyjne. Gdy ktoś nie miał przy sobie dokumentów, wprowadzano go do środka, gdzie pokazywał swoje rzeczy osobiste, a policjanci szukali dokumentów, po czym z powrotem wyprowadzano go na dwór. Przez radio sprawdzali dane aktywistów i stwierdzali kto jest "jednym z lepszych". Zadawano też niedorzeczne pytania w stylu "co, będziesz tym paskiem rzucał w policjantów jutro?". Przez cały czas interwencji nie podawano jej przyczyny. Osoby, które pojawiły się poza posesją, nie były dopuszczone do miejsca zdarzenia.
Gdy okazało się, że w budynku nic nie znaleziono, poszczególne osoby zaczęto rozkuwać i sadzać za ziemi plecami do siebie, początkowo nie pozwalano nawet rozmawiać między sobą, po czym pozwolono wejść do domu. Mężczyźnie, który wynajmował dom, pod sam koniec powiedziano, że policja miała informację z "bardzo wiarygodnego źródła", że "coś" tam mogą znaleźć.
Sprawą zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, jednak do dziś nikt nie poniósł konsekwencji za ową nielegalną interwencję. W demonstracji 29 kwietnia wzięło udział kilka tysięcy osób, które w pokojowym marszu przeszły ulicami Warszawy.
Działania takie jak to czy wydarzenia słupskie są klasycznym przykładem zastraszania ruchów społecznych, które na Zachodzie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych prowadzone są na szeroką skalę. Od filmowania aktywistów na demonstracjach, poprzez spisywanie i nielegalne interwencje w prywatnych mieszkaniach czy centrach socjalnych, próbuje się wprowadzić poczucie bycia kryminalistą, strach przed ponoszeniem konsekwencji za działalność społeczną. Wszystko odbywa się poza oczami mediów, a oficjalna wersja rzecznika prasowego policji, jest dla prasy zawsze najbardziej wiarygodna.