Coraz więcej cywilnych ofiar
Na początku lat 90., po upadku Muru Berlińskiego, można było usłyszeć opinie, że wojny odchodzą do lamusa historii, że żadne państwo nie będzie już chwytać za broń w imię obrony swoich interesów. Wszystko – mówiono – rozstrzygać się będzie na drodze pokojowych rozmów i dzięki wysiłkowi dyplomatów. Jeżeli nawet ciągle wybuchają lokalne konflikty, to mają one bardzo ograniczony charakter i wynikają z pewnego typu atawizmu społecznego. Więcej ludzi – przekonywano – ginie wskutek pogromów etnicznych czy religijnych, konfliktów wewnętrznych, niż wskutek konfliktów międzypaństwowych. Ta konstatacja jednak przestaje być aktualna – jeżeli w ogóle kiedykolwiek była.
Inna optymistyczna myśl brzmiała, że w konfliktach międzypaństwowych, nawet jeżeli do nich dochodzi, nie ginie już tylu ludzi. Po Norymberdze rygor międzynarodowego prawa dotyczącego zasad prowadzenia wojny oraz precyzyjność nowoczesnej broń, w jaką wyposażone są dzisiejsze armie, sprawiają, że zadaje się cios przeciwnikowi bez zbędnych ofiar, zwłaszcza cywilnych. Na przykład Alvin i Heidi Tofflerowie pisali na początku lat 90. w swojej książce pt. „Wojna i antywojna”, o odmasowieniu wojny, że poszukuje się broni, która minimalizuje śmiertelność i destrukcję. Niestety i ta konstatacja jest wysoce wątpliwa. To, co widzimy obecnie w Ukrainie i Palestynie, temu przeczy.
Wręcz przeciwnie. Możemy powiedzieć, iż wraz z rozwojem techniki wojennej, wynalezieniem wszelkiego rodzaju broni masowego rażenia, historycznie rzecz biorąc, wojny stają się coraz bardziej brutalne. Zwłaszcza tzw. wojny systemowe jak: wojna 30-letnia w XVII wieku, wojna 7-letnia w XVIII wieku, wojny napoleońskie, wreszcie ostania I i II wojna światowa. Co więcej – jak podają inni analitycy – szacuje się, że jeszcze na początku XX wieku 90% ofiar wojen stanowili żołnierze, podczas gdy pod koniec stulecia taki sam odsetek stanowili cywile[1].
Wojna powietrzna
W XX wieku powszechne i śmiercionośne stały się zwłaszcza ataki z powietrza, które przestały rozróżniać cywilów od wojskowych. A nawet więcej – koncepcja totalnego konfliktu zbrojnego przeniknęła do doktryn wojennych państw. W jej myśl przeciwnika należy zniszczyć, nie tylko siły zbrojne, ale także potencjał demograficznych i ekonomiczny. Przeciwnik musi cierpieć głód, umierać z chorób, wykrwawiać się wskutek doznanych ran i braku pomocy medycznej. Jeżeli te straszliwe męki i śmierć przychodziły z powietrza, wojskowi mówili po prostu o „bombardowaniu strategicznym”. Za ojców tego rodzaju „wojny powietrznej” uważa się generałów Giulio Douhet i Hugh’a Trencharda – Włocha i Brytyjczyka. Już sto lat temu twierdzili oni, że w nadchodzących wojnach bombardowanie skupisk ludzkich będzie normą, a inne formy wykorzystania lotnictwa miały, według nich, upośledzać jego potencjał.
Podczas I wojny światowej ataki lotnicze jeszcze nie miały takiego znaczenia i były najczęściej prowadzone na linii frontu, przeciwko celom wojskowym. Jednak już wtedy próbowano bombardować – np. przy użyciu sterowców – porty morskie i węzły kolejowe na tyłach przeciwnika. Skuteczność była jednak ograniczona. Totalne niszczenie miast z powietrza rozpoczęło się jednak jeszcze przed II wojna światową, czego symbolem stała się Guernika, zniesiona z powierzchni ziemi w czasie wojny w Hiszpanii przez niemieckie i włoskie lotnictwo w 1937 roku. Oba faszystowskie państwa wspierały siły generała Franco. Zniszczono 70% zabudowy miasta. Istnieją bardzo rozbieżne szacunki co do liczby zabitych, na pewno było to kilkaset osób do nawet ponad 1,5 tys., spośród ok. 8 tys. tam przebywających. Ten brutalny atak na baskijskie miasto był celowy.
We wrześniu 1939 roku niemieckie naloty na Warszawę spowodowały już śmierć – w zależności od szacunku – od kilku do kilkunastu tysięcy cywilów. Niemieckie bombardowania Belgradu w marcu 1941 roku spowodowały podobne straty wśród cywilów.
Choć armia nazistowskich Niemiec dokonał wielu innych, niemających precedensów mordów na cywilach tak, iż niewinnych ofiar można liczyć w miliony, to siły antyfaszystowskiej koalicji nie pozostawały dłużne. Już w maju 1940 roku Winston Churchill miał zadecydować o nalotach bombowych na miasta niemieckie. Z biegiem czasu one się nasilały. W nocy z 27 na 28 lipca 1943 roku dokonano nalotu na Hamburg. Tylko w ciągu tej jednej nocy zginęło 50 tys. cywilów, wielu w strasznych męczarniach, raczej paląc się żywcem czy powoli konając pod gruzami, niż od odłamków bomb. Jeszcze większe bombardowanie miało miejsce w lutym 1945 roku w Dreźnie. Osławiony nalot zbił ok. 100 tys. ludzi. Jak dobrze pamiętamy, także Armia Czerwona równała niemieckie miasta z ziemią na swojej drodze do Berlina i za nic miała życie cywilów.
Amerykanie z kolei dokonali słynnego nalotu dywanowego na Tokio, który miał miejsce z początkiem 1945 roku. Bomby zapalające doprowadziły do burzy ogniowej, w wyniku której spłonęło setki tysięcy budynków. W płomieniach zginęło ponad 80 tys. cywilów (niektóre dane mówią nawet o 120 tys.). Wreszcie zrzucenie bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki – ostatecznie najpierw od fali uderzeniowej i ognia, a potem też w wyniku obrażeń i choroby popromiennej, życie straciło kilkaset tysięcy cywilów [2].
Także w czasie wojny w Wietnamie, amerykańskie siły powietrzne dokonały wielu nalotów nie tylko na Wietnam Północny, ale też Laos i Kambodżę. Zrzucono setki milionów bomb i napalm. Straty wśród ludności cywilnej były oczywiście ogromne [3].
Bez ochrony
Zaraz po II wojnie światowej zorientowano się zatem, że ochrona ludności cywilnej stała się fikcją. Potwierdzał to de facto każdy kolejny większy konflikt. Georg Schwarzenberger, jeden z czołowych brytyjskich ekspertów prawa międzynarodowego, stwierdził, że rozróżnienie między żołnierzami i cywilami zostało systematycznie zatarte. Różne kategorie cywilów zaczęły być uważane za uzasadnione cele ataków. Siła rażenia bomby atomowej zrzuconej na Japonię jasno tego dowodzi. Nagendra Singh, jeden z czołowych indyjskich ekspertów w dziedzinie prawa narodowego, miał stwierdzić w 1959 roku, że II wojna światowa de facto zlikwidowała prawną ochronę cywilów [2].
Zresztą prominentni politycy jasno deklarowali, że żadne normy i wartości nie obowiązują. „Musimy obywać się bez jakiegokolwiek sentymentalizmu, musimy przestać myśleć o prawach człowieka, podnoszeniu standardu życia i demokratyzacji”[3]. Te słowa George Kennan, znany amerykański dyplomata, strateg i geopolityk, doradca prezydenta Ronalda Reagana, sformułował w 1948 roku.
Na Bliskim Wschodzie
Izrael przez dekady uchodził za demokratyczne, liberalne i cywilizowane państwo w stylu zachodnim okrążone na Bliskim Wschodzie przez „arabskich barbarzyńców”, zagrażających ocalałym po II wojnie światowej Żydom. Władze tego państwa od samego początku stosowały się do dyrektywy Kennana. Izrael powstał wskutek wojennej agresji, czystek etnicznych i mordowania niewinnych cywilów. Jednak od swojego powstania cieszył się on wręcz bezwarunkowym poparciem najpierw głównie Francji, a następnie USA.
Oczywiście druga strona nie pozostała obojętna. Palestyńczycy zabijali w odwecie izraelskich zarówno żołnierzy, jak i cywilów. Jednak dysproporcje od początku tego konfliktu pozostawały zawsze niezmienne. Na każdego zamordowanego Żyda przypada wielokrotnie więcej ofiar cywilnych wśród ludności palestyńskiej: kobiet, dzieci, starców. Wiarygodne dane pokazują, że np. od 2008 do 2022 roku zginęło 6107 Palestyńczyków i 289 Izraelczyków [4] – tak mniej więcej 20 razy mniej. Dodajmy, że w świetle prawa międzynarodowego to Izrael okupuje tereny palestyńskie.
Obecne izraelska armia, w odwecie za zbrodnię popełnioną przez Hamas 7 października 2023 roku, zbrodnię, która oczywiście była konsekwencją spirali przemocy między zantagonizowanymi stronami, zaczęła systematycznie bombardować ludność cywilną Strefy Gazy. W tych nalotach i bombardowaniach zginęło do dziś ponad 55 tys. osób, a doliczając uznanych za zaginionych (prawdopodobnie leżących martwymi pod gruzami), będzie to jeszcze kilka tysięcy więcej [5]. Zdecydowana większość zabitych to kobiety i dzieci.
Co więcej, są to tylko ofiary bezpośrednie wojny w Gazie. Gdyby do tego doliczyć ofiary pośrednie spowodowane głodem, chorobami i brakiem pomocy humanitarnej, celowo wstrzymywanej przez Izrael, to liczby te byłyby trzy, a nawet cztery razy większe [6]. Eksterminacja ludności cywilnej w Gazie trwa i nie widać końca bombardowań.
Przypisy:
[1] Cheyney Ryan, „Pacifism as War Abolitionism”, New York 2024.
[2] Dane dotyczące bombardowań w czasie II wojny światowej podaję głównie za: Sven Lindqvist, „Już nie żyjesz. Historia bombardowań”, Warszawa 2023.
[4] https://www.ochaopt.org/data/casualties#
[5] Na bieżąco liczbę ofiar podaje Al Jazeera: https://www.aljazeera.com/tag/israel-palestine-conflict/
[6] https://prawy.pl/131074-Lancet-W-Gazie-zginelo-186-000-Palestynczykow