Po drugie, kwestia pojawiła się w dużo poważniejszych okolicznościach, czyli w czasie tzw. 12-dniowej wojny Izraela i USA przeciwko Iranowi (w czerwcu br.). Celem ataku sojuszników było – jak pamiętamy – zniszczenie irańskiego programu nuklearnego, co prawdopodobnie się nie udało. Sytuacja – wg wielu ekspertów i ekspertek – nawet się pogorszyła w tym sensie, że międzynarodowe instytucje utraciły kontrolę na tym, co obecnie się dzieje z programem nuklearnym w Republice Islamskiej. Nie jest wykluczone, że determinacja Teheranu w staraniach o broń nuklearna wzrośnie.
Podobnie było w przypadku Korei Północnej. Po wybuchu II wojny w Zatoce Perskiej (w 2003 roku) oraz rozgromieniu przez Amerykanów i ich sojuszników wojsk irackich pod pretekstem posiadania przez reżim Saddama Husajna broni masowego rażenia, Korea postanowiła sfinalizować budowę bomby atomowej. Władzom w Pjongjang udało się to osiągnąć w 2006 roku. Dziś armia tego kraju posiada też środki przenoszenia głowic jądrowych i możliwość zaatakowania USA. Ma to odstraszyć władze w Białym Domu, gdyby chciały z jakichś powodów (prawdziwych czy fałszywych) uderzyć w Koreę Północną i obalić tamtejszą władzę – jak to zrobiły w przypadku Iraku.
Sekunda po sekundzie
W zeszłym roku ukazała się bardzo interesująca książka amerykańskiej dziennikarki Annie Jacobsen pt. „Wojna nuklearna: możliwy scenariusz”. Autorka opisuje, jak mogłoby dojść do wybuchu wojny nuklearnej o zasięgu globalnym. Praca opiera się na wywiadach przeprowadzonych z wojskowymi, fizykami, naukowcami różnych dziedzin, analitykami czy politykami. Jacobsen ze szczegółami, sekunda po sekundzie, minuta po minucie, opisuje, jaki będzie prawdopodobnie przebieg oraz skutki nuklearnej konfrontacji.
W jej wizji wojnę rozpoczyna Korea Północna. Autorka akurat w tym przypadku specjalnie się nie wysila zakładając, że przywódca tego państwa będzie kierował się – jak pisze – „logiką szalonego króla”. Jego celem stanie się sparaliżowanie Stanów Zjednoczonych w akcie zemsty. Jest to narracja prowadzona bardzo pod amerykańską (czy szerzej zachodnią) publikę. Tymczasem, jak powiedział kiedyś Jurij Andropow, przywódca ZSRR: „Wojna nuklearna może wybuchnąć nie przez złe zamiary, lecz przez błędną ocenę.”[1] Może ją rozpocząć każda ze stron posiadająca broń nuklearną. Istnieje przynajmniej kilka przykładów z okresu „zimnej wojny”, kiedy wskutek pomyłki np. w odczytaniu danych, oba nuklearne mocarstwa – USA i ZSRR – stanęły na krawędzi zbrojnego konfliktu. Jacobsen przytacza w swojej książce niektóre z tych okoliczności.
W scenariuszu Jacobsen konflikt zatem rozpoczyna się od uderzenia dwóch koreańskich bomb atomowych – obie przeniesione w sposób balistyczny. Pierwszy pocisk – jego lot trwa nieco ponad pół godziny – spada na Waszyngton. Druga bomba – wystrzelona przez koreański okręt podwodny – uderza w amerykańską elektrownię atomową położoną w Kalifornii. W pierwszym przypadku dochodzi do chaosu politycznego. Władze – cywilne i wojskowe – muszą się ewakuować ze stolicy Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie setki tysięcy mieszkańców miasta ginie w pierwszych minutach po wybuchu. Kolejni niedługo potem. Prezydent zaginął w akcji. Jego funkcje przejmuje jeden z wysoko postawionych członków administracji Białego Domu. Uderzenie w elektrownię atomową z kolei potęguje szczególnie groźne radioaktywne zanieczyszczenie całych połaci USA.
W amerykańskich aglomeracjach wybucha panika. Wszyscy chcą się wydostać z pułapki sądząc, że to ich miasto będzie następne, które zostanie zaatakowane. Przestają działać służby publiczne, telefony, utrudniony jest dostęp do informacji itd.
Uderzenie odwetowe
Tymczasem władze Stanów Zjednoczonych stanęły przed problemem podjęcia decyzji dotyczącej uderzenia odwetowego. W pierwszych minutach ataku, kiedy jeszcze koreańskie pociski są w powietrzu, dokonują szybkiej analizy. Z niej jednak wynika, że nie da się zaatakować małej w sumie Korei Północnej bez konsekwencji dla Rosji i Chin – dwóch innych mocarstw nuklearnych. Jacobsen napisze, że zastosowanie jednej tylko głowicy wiązałoby się – wskutek promieniowania – ze skutkami śmiertelnymi dla setek tysięcy Rosjan i ponad miliona Chińczyków. Waszyngton za pośrednictwem „gorącej linii” kontaktuje się z Pekinem. Ten odpowiada, że jeżeli ucierpią mieszkańcy Chin, zostanie to uznane jak atak nuklearny na Państwo Środka ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Wystrzelone przez Stany Zjednoczone przeciw Korei rakiety - Kreml odczytuje za zmasowany atak na Rosję – i ma teoretycznie ku temu powody. Kiedy dochodzi do rozmów, Moskwa nie dowierza Waszyngtonowi. Z władzami Rosji kontaktuje się bowiem nie prezydent USA (który – jak pisałem – zaginął w akcji), ale relatywnie niski rangą urzędnik. W odwecie pada rozkaz zaatakowania Stanów Zjednoczonych. W obu kierunkach zaczynają lecieć setki, a później tysiące pocisków. Do wojny zostają wciągnięte kraje europejskie. Globalny konflikt atomowy staje się faktem.
Jacobsen zaznacza, że po wystrzeleniu pocisków balistycznych nie da się ich „odwołać”. Nieuchronnie zmierzają do celu. Po drugie – pocisk balistyczny jest ekstremalnie trudno trafić. Nadlatująca głowica porusza się z prędkością około 22.000 km/h. Wprawdzie technologie przechwytywania pocisków bardzo się rozwijają, ale i tak symulacje i ćwiczenia wskazują, że do celu dociera przynajmniej 45% z nich. Przekonaliśmy się o tym w czasie wojny 12-dniowej między Izraelem i USA a Iranem. Irańskie pociski balistyczne (oczywiście w tym przypadku nieuzbrojone w ładunki nuklearne) pokonywały „żelazną kopułę”, uchodzącą za najbardziej technologicznie zaawansowany system obrony powietrznej i uderzały w izraelskie obiekty.
Bez zwycięzcy i pokonanego
Jacobsen każe nam się rozstać także z kolejnymi złudzeniami. Nie ma czegoś takiego jak ograniczona wojna nuklearna. Po drugie: „W wojnie nuklearnej – pisze – nie ma czegoś takiego jak kapitulacja. Nie ma czegoś takiego jak poddanie się”. Nie ma de facto wygranych.
Konsekwencje ewentualnego globalnego konfliktu nuklearnego będą katastrofalne. Symulacje komputerowe przeprowadzone w 2020 roku przez naukowców z Uniwersytetu Princeton zajmujących się bronią jądrową wykazały, że wymiana ognia między atomowymi mocarstwami niemal na pewno szybko będzie eskalowała, prowadząc do śmierci lub obrażeń blisko 100 milionów ludzi w ciągu pierwszych tylko kilku godzin. Z czasem byłoby jeszcze gorzej.
W 1983 roku w czasie poprzedniego zaogniania się stosunków między mocarstwami nuklearnymi, w swoim raporcie Carl Sagan, astrofizyk i jeden z najsłynniejszych wówczas naukowców, na pytanie „czy wojna nuklearna będzie końcem świata?”, odpowiedział: „W nuklearnej wymianie ognia natychmiast zginęłoby ponad miliard ludzi. Ale długoterminowe konsekwencje mogłyby być znacznie gorsze”. Po raz pierwszy pojawiła się wówczas koncepcja tzw. zimy nuklearnej. Początkowo pogląd ten był odrzucany i atakowany jako rodzaj „sowieckiej dezinformacji”. Faktycznie symulacje przeprowadzone na ówczesnych komputerach nie były tak dokładne, jak współcześnie. Obecne scenariusze mówią nawet, że zima nuklearna miałaby o wiele gorsze konsekwencje niż sądzono kilkadziesiąt lat temu.
Nuklearna epoka lodowcowa
Co oznacza „zima nuklearna”? W trakcie wybuchu jądrowego mamy w pierwszych sekundach do czynienia z kulą ognia o średnicy kilku kilometrów. W jej środku temperatura przekracza nawet temperaturę słońca. Kula ognia rozszerza się i spala wszystko na swej drodze na popiół. Potem idzie fala uderzeniowa i ruch powietrza. Wieją wiatry z prędkością większą niż największe huragany znane nam na Ziemi. Następnie – pisze Jacobsen – nadchodzi śmiercionośny efekt odwrotnego zasysania, w którym samochody, ludzie, słupy oświetleniowe, znaki uliczne, parkomaty, stalowe belki – zostają wciągnięte z powrotem do środka płonącego piekła i strawione przez płomienie. Spopielone szczątki ludzi i całej naszej cywilizacji, uniosą się wysoko w górę, zasłaniając słońce. Nastanie mrok i zimno. Choć zgodnie ze scenariuszem Jacobsen, w momencie ataku koreańskiego w Stanach Zjednoczonych zaczęła się już kalendarzowa wiosna (jest 30 marca), to temperatura nagle spada poniżej zera, nawet w Kalifornii.
Na dalekiej północy lód arktyczny rozszerza się o ponad 50 procent. Zazwyczaj wolne od lodu obszary przybrzeżne pozamarzają. Nastanie nuklearna mała epoka lodowcowa. Trwające mrozy zdziesiątkują roślinność i zniszczą uprawy. Opady deszczu zmniejszą się o 50 procent. Rolnictwo przestanie w zasadzie funkcjonować.
Po wielu miesiącach, może nawet latach zimno i ciemność stają się mniej dotkliwe. Intensywne skutki promieniowania radioaktywnego słabną. Toksyczny smog się rozprasza. Światło słoneczne ponownie pada na ziemię, a wraz ze słońcem pojawia się kolejne śmiertelne zagrożenie. Rozgrzewające promienie słońca są teraz zabójcze z powodu promieni ultrafioletowych. Pojawia się bowiem tzw. dziura ozonowa. Ozon pochłania szkodliwe promieniowanie ultrafioletowe. Badanie z 2021 roku na temat utraty warstwy ozonu po wojnie nuklearnej wykazało, że po 15 latach straci on aż 75% swojej objętości. Chroniąc się przed śmiertelnym promieniowaniem ocaleni ludzi będą zmuszeni zejść pod ziemię, w przestrzenie pełne pająków i owadów.
Owady są znacznie mniej wrażliwe na promieniowanie niż kręgowce, ze względu na swoją fizjologię i krótki cykl życiowy. Masy skrzydlatych i wielonożnych insektów są zatem wszędzie i się mnożą. Wiele z naturalnych drapieżników tych owadów, takich jak ptaki, zostało w większości uśmierconych przez zimno i ciemność. Powrót zatem ogrzewających promieni słonecznych niesie ze sobą masowe epidemie chorób zakaźnych – wybuchają przenoszone przez owady takie zarazy jak zapalenie mózgu, wścieklizna czy tyfus.
Wniosek wyciągnięty w 2022 roku przez naukowców – pisze Jacobsen – jest zwięzły: „Ponad 5 miliardów ludzi może zginąć w wyniku wojny [nuklearnej] między Stanami Zjednoczonymi a Rosją”. Większość przez głód i choroby. A ci, co przetrwają, będą zazdrościć zmarłym.
Przypisy:
[1] Rodric Braithwaite, „Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja”, Karków 2019, s. 373.